W ponad pół roku po ujawnieniu, że wywiad wojskowy podsłuchuje zagraniczne rozmowy telefoniczne Amerykanów podejrzanych o kontakty z terrorystami, prezydent George W. Bush zgodził się, by inwigilację tę prowadzono pod nadzorem specjalnego sądu kontrolującego pracę wywiadu.
Kontrowersyjny program podsłuchów, realizowany od czasu ataków terrorystycznych z 11 września 2001 r. bez nakazu sądowego, wywołał oskarżenia pod adresem rządu, że narusza prawo. Bush był krytykowany przez organizacje obrony swobód obywatelskich i przez Demokratów, którzy zarzucali mu nadużywanie władzy.
Ogłoszona w czwartek wieczorem decyzja administracji o poddaniu podsłuchów kontroli sądu jest kolejnym ustępstwem Białego Domu w sporze prezydenta z opozycją o metody walki z terroryzmem, sporze, w którym względy praw i wolności obywatelskich przeciwstawia się argumentom bezpieczeństwa kraju.
We wtorek rząd poinformował, że przetrzymywani bezterminowo w aresztach wojskowych podejrzani o terroryzm obcokrajowcy mają prawa wynikające z Konwencji Genewskich o jeńcach wojennych.
Dotychczas administracja odmawiała im tych praw, twierdząc, że więźniowie ci - trzymani m.in. w bazie amerykańskiej Guantanamo na Kubie - to tzw. "nielegalni nieprzyjacielscy bojownicy", którzy nie mogą posiadać statusu jeńców wojennych gdyż nie walczyli w regularnej armii i stosują metody terrorystyczne, np. z premedytacją zabijając cywilów.
Administracja Busha uzasadniała ograniczenie ich praw specyfiką wojny z terroryzmem i względami bezpieczeństwa narodowego - koniecznością uzyskania od nich maksimum informacji o planowanych atakach terrorystycznych.
Podobnymi względami bezpieczeństwa państwa uzasadniano wyłączenie spod kontroli sądu podsłuchów telefonicznych i monitorowania e-maili. Jak argumentował Bush, należało jak najszybciej wytropić ewentualne kontakty Amerykanów z Al Kaidą, bez zwłoki, jaką zwykle powodują procedury sądowe.
Krytycy wytknęli jednak prezydentowi, że w myśl obowiązującej ustawy, zgodę sądu na podsłuchy mógł uzyskać nawet po fakcie, ale się o nią nie zatroszczył.
Obecna decyzja rządu o poddaniu programu inwigilacji nadzorowi sądu - będzie nim tzw. sąd FISA (od ustawy Foreign Intelligence Surveillance Act z 1978 r.) - musi być jeszcze zatwierdzona i prawnie usankcjonowana przez Kongres.
Biały Dom chce, aby w spodziewanej nowej ustawie dotyczącej tej sprawy rząd nie był zanadto skrępowany w swych działaniach antyterrorystycznych. Domaga się np. aby wszelkie ewentualne pozwy przeciw podsłuchom - jakich wiele wniesiono po ich ujawnieniu w grudniu ub.r. - były kierowane tylko do wspomnianego sądu FISA.
Sąd ten działa w strukturze Ministerstwa Sprawiedliwości i obraduje przy drzwiach zamkniętych. Sprawa będzie zatem prawdopodobnie jeszcze przez jakiś czas przedmiotem sporów w Kongresie.
Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ jm/