Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Polskie rolnictwo - problem tożsamości narodowej czy opieki socjalnej?

0
Podziel się:

W ostatnich tygodniach wszystkie informacje schodzą na dalszy plan ustępując pola doniesieniom z Brukseli, gdzie w decydującą fazę wchodzą negocjacje - pomiędzy Polską a Unią Europejską - w sprawie ziemi i rolnictwa. W związku z tym, nasz ekspert Rafał Wójcikowski, stara się - w swoim cotygodniowym artykule - odpowiedzieć na pytania związane z rolnictwem polskim w kontekście członkostwa Polski w europejskiej wspólnocie.

Tak więc chociaż coraz trudniej wskazać na stanowiska jakie prezentują obie strony negocjacji, to przede wszystkim kwestia ziemi i rolnictwa okazuje się być wszelakim priorytetem mniej lub bardziej polskich polityków i negocjatorów. Czy rzeczywiście słusznie walczymy jak lwy o tą ziemię i rolnictwo? Czasami słuchając zwłaszcza mieszkańców (tych wykształconych) Zachodniopomorskiego mam wrażenie że tak, jednak w wielu aspektach czuć na odległość - z przedstawianych poglądów - socjalizmem i nacjonalizmem. Ale po kolei. Najpierw sprawa ziemi.

Jako naród - nie cieszący się zbytnio w toku swojej historii wolnością - mamy do niej szczególne przywiązanie i chociaż komunizm PRL-u znacznie te uczucia przytępił, to jednak na hasło „Niemce wykupują hektary” pół narodu gotowa w 10 minut postawić kosy na sztorc – taka tradycja. W UE ziemię traktuje się jak każdy inny środek produkcji - i chociaż Adam Smith odchodzi we wspólnocie powoli w niesłuszne zapomnienie - to jednak jego podejście do ziemi jeszcze jest zgodne z unijnymi normami.

Pojawiają się jednak keynesowkie obawy:
- Po pierwsze - polska ziemia jest tania – dużo tańsza niż unijna (średnio od 7 do 15 razy tańsza).
Wynika to z wielu przyczyn, głównie z poziomu zamożności społeczeństw i rzadkości tego dobra, ale nie tylko.
- Po drugie – polskiej ziemi wiele leży nie wykorzystanej i nikt jej z Polaków nie chce kupić nawet te 10 razy taniej niż w UE. Dlaczego? Bo jest nas mniej na km2 a poza tym opłacalność i wydajność polskiego modelu rolnictwa ogranicza jego rozwój.
- Po trzecie – mały rynek zbytu (tylko 37 mln niezbyt zamożnego społeczeństwa + ewentualnie nieokreślona liczba konsumentów zza wschodniej granicy), podczas gdy w takich Niemczech jest 82 mln osób i to w dodatku wielokrotnie zamożniejszych.

Tak więc ziemia rolnicza w Polsce musi być tania, podobnie zresztą jak i praca ludzkich rąk - gdyby nie podatki i koszty płacy tak by było, jednak ZUS-y, VAT-y, PIT-y i CIT-y i niska wydajność pracy skutecznie to ograniczają. W cenie ziemi nie ma takich narzutów więc dlatego jest o wiele tańsza. Wraz ze wzrostem wydajności pracy i porównywalnością PKB także i cena ziemi będzie się wyrównywać.

Pytanie zasadnicze brzmi, czy Polski rolnik tradycjonalista jest w stanie wyrównać w miarę szybko te poziomy. I tu okazuje się ze nie. Brak mu wykształcenia, kapitału, zapału i zakładów odwykowych. Poza tym poziom nasycenia wsi rolnikami jest tak duży, iż nie są oni w stanie współegzystować osiągając taki poziom konkurencyjności i wydajności co koledzy z UE. Okazuje się jednak, że większość dzierżawców zachodnioeuropejskich daje sobie na polskim rynku świetnie radę. Dla nich ziemia w Polsce jest bardzo tania i dosyć dobra, w dodatku jest jej w bród. Siła robocza tania chociaż niewydajna, konkurencji praktycznie żadnej a i technologię można kupić na zachodzie. A niedługo nawet będą dopłaty, chociaż już teraz produkcja jest opłacalna. I to tacy rolnicy są w stanie szybko osiągnąć wydajność UE. No tak, ale co z milionami polskich gospodarzy?

I tu dochodzimy do sedna sprawy – rolnictwo to dla Polski problem nie wzrostu produkcji wydajności i jakości. Nikomu na tym nie zależy. Rolnictwo to problem polityki socjalnej i społecznej, tylko że żaden rząd nie chce się do tego przyznać. To ukryte bezrobocie sięgające wg różnych szacunków od 1 200 tys. osób (niezależni eksperci) do ponad 2 mln osób (radio Maryja)
. Poza tym to armia ludzi niewykształconych, bez zaplecza materialnego, którzy bez wahania sprzedadzą ziemię jeśli będą mogli zamienić ją na krótkookresową konsumpcję. A potem wyjdą na ulicę. Rząd, który już ugina się pod ciężarem socjalu dla biedoty miejskiej i emerytów oraz rencistów nie jest w stanie sfinansować nieudolności kolejnej grupy społecznej.

Kolejnym problemem są dopłaty – chcemy uzyskać je na poziomie UE, po to aby załatwić problem zabezpieczenia socjalnego na wsi – UE o tym wie i dlatego nie chce się zgodzić. Rolnicy polscy zostaną zewidencjonowani przez IACS oraz przyznana zostanie im norma produkcyjna – wyliczona w oparciu o chude dla rolnictwa lata poprzednie, co może uniemożliwić trwały rozwój tej gałęzi gospodarki. Na koniec jedna uwaga demograficzna.

Wejście do UE to szansa na stałe normy produkcyjne dla Polski, a więc gwarancja określonego zbytu na produkty. Co będzie jeśli nie wejdziemy. Będziemy zdani na własny rynek i niełaskę eksportu na dopłatę do którego nas nie stać. Za 3-4 lata wejdziemy w fazę mocnego spadku przyrostu naturalnego pogłębionego coraz większą emigracją ekonomiczną. Być może okaże się, że z naszego rynku zacznie ubywać rocznie 150 –350 tys. konsumentów – czyli ok. 0,5-1% społeczeństwa. Pytanie brzmi – kto zje tą nadwyżkę produkcji żywności. Jeśli będziemy w UE, to będzie to ich problem jeśli nie – to nasz.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)