Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Przejeść własny ogon, czyli o przewadze oszczędzania nad konsumpcją

0
Podziel się:

Właśnie skończyły się święta. W tym roku jakieś takie bardziej skromne, bardziej dla ducha, a mniej dla ciała. Nie pomagają zachęty do konsumpcji, nie pomagają nowe „atrakcyjne” formy kredytów. Nasza dynamika kupowania zmniejszyła się ostatnio do poziomu 2-3% w skali roku, podczas gdy jeszcze rok temu grubo przekraczała 5% ocierając się o poziom dwucyfrowy.

Przejeść własny ogon, czyli o przewadze oszczędzania nad konsumpcją

Taki to dziwny świat nas współcześnie otacza, że święta Bożego Narodzenia czy Wielkiej Nocy są idealnym pretekstem do rozmowy o konsumpcji. Nawet znany telewizjny kanał informacyjny nie mając specjalnie atrakcyjnych tematów w Wielki Piątek, relacjonowała ten dzień transmitując relacje „na żywo” prosto z centrum handlowego. Znakiem naszych czasów stała się bowiem skłonność do konsumpcji.

Nie od dziś znane są Wam moje konserwatywne poglądy podlewane co prawda sosem liberalnym co do kwestii osobistej wolności i gospodarki, jednak w sprawach zasadniczych nie lubię zmian. I dlatego martwią mnie zmiany mentalności społeczeństwa w sferze konsumowania i oszczędzania. Nie do końca też winne jest samo społeczeństwo, na które wywierane są określone bodźce zwane systemem lub polityką gospodarczą, wywołujące przewidywalne jak i uboczne skutki, i to zarówno w krótkim jak i w długim okresie. Ale po kolei.

Współczesne społeczeństwo owładnięte jest myślą o konsumowaniu. Konsumpcja wyznacza i determinuje styl życia ZDECYDOWANEJ większości społeczeństwa. Można wręcz powiedzieć „konsumuję więc jestem” albo „tyle znaczę, ile skonsumuję”. Skłonność do konsumpcji (czyli stosunek wydatków konsumpcyjnych do całości dochodów do dyspozycji) jest zatrważający. Od przeszło dwóch lat przejadamy jako społeczeństwo więcej niż generujemy dochodów. Jest to możliwe dzięki temu, iż znajdujemy nieustannie kogoś kto jest gotów kredytem sfinansować nasze konsumpcyjne apetyty. Poziom oszczędności (jako alternatywa dla konsumpcji) nieustannie spada.

Dzieje się tak głównie dlatego, iż nasze apetyty na konsumpcję są o wiele większe niż dochody, które tą konsumpcję finansują. Chcemy wydawać i mieć znacznie więcej, niż wynika to z naszych zdolności do kreowania dochodów. Liczy się teraźniejszość i jakość życia tu i teraz, jesteśmy w stanie poświęcić bardzo wiele, zwłaszcza jeśli zapłacić za to przyjdzie nam „później”. Kategoria „później” przestaje bowiem liczyć się we współczesnym świecie. Później w zasadzie nie istnieje, z różnych względów.

Myślenie o przyszłości, o długim okresie zostało praktycznie wyparte z naszej świadomości. Nikt już nie pracuje i nie oszczędza dla dzieci, dla awansu ekonomicznego przyszłych pokoleń. Rodzina przestała być celem i sposobem inwestowania, poświęcanie dla niej konsumpcji stało się anachronizmem, zaściankowością. Z resztą rodziny są obecnie w postaci szczątkowej, a większość funkcji wzięło pod przymusem na swe barki państwo (emerytury, edukacja). Do tego dochodzi wszechobecny podatek spadkowy. Przeciętnemu obywatelowi pozostała więc jedynie konsumpcja „tu i teraz”.

Zupełnie inną sprawą jest zmiana mentalna. Bieżącej konsumpcji sprzyja laicyzacja życia, rozkład wielopokoleniowych więzi rodzinnych, coraz bardziej zmniejszająca się odpowiedzialność rodziców wobec dzieci. Ponadto dla ludzi żyjących tylko „tu i teraz” (nie mających żadnych odniesień do czasów po swojej śmierci) żadne argumenty o przyszłości nie są trafne. Hedonizm coraz częściej determinuje postępowanie.

Oczywiście muszą zapłacić za to przyszłe pokolenia. Pokolenia, którym nie zostawiamy po sobie nic (bo wszystko przejedliśmy), a na dodatek jeszcze znacząco podjadamy, to co im się należy – w postaci długów, które po nas odziedziczą. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które zmieni teorię makroekonomii w zakresie alokacji zasobów i przepływów wartości w gospodarce. Dotychczas gospodarstwa domowe były źródłem oszczędności dla państwa i przedsiębiorstw. Obecnie same stają się podmiotami pożyczającymi na rynku pieniądz, przejadając wszystko co wygenerują i jeszcze więcej. Takie gospodarki nie mogą oczywiście żadną miarą się rozwijać, chyba że nastąpi napływ oszczędności z zewnątrz. Taki napływ jednak nie dość, że na pstrym koniu jeździ, to jeszcze trzeba za niego płacić.

Konsumpcja na kredyt nie może trwać wiecznie. Z reguły kończy się tragicznie, podobnie jak jedzenie własnego ogona. Po prostu społeczeństwo ulega swoistej auto-konsumpcji, bo nie można się łudzić, iż poświęcamy coś w imię wygórowanych ambicji co do posiadania. Trzeba było kilkadziesiąt lat aby obalić mit „krótkiego okresu” epoki Keynesa. Ile czasu trzeba aby społeczeństwo zrozumiało, iż nie da się w długim okresie egzystować wyłącznie konsumując, że fundamentem rozwoju mogą być wyłącznie generowane i reinwestowane oszczędności? Tego nie wiem, lecz boje się, aby ta edukacja na własnych błędach nie przyszła zbyt późno.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)