Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Reforma rolnictwa w UE

0
Podziel się:

Unia Europejska to dziwne "państwo". Bo jak mówić o organizmie gospodarczym, który większość swojej drogocennej energii politycznej, budżetu i czasu poświęca tej części gospodarki szeroko nazwanej rolnictwem, która jest marginesem gospodarki, zarówno pod względem dochodów, zatrudnienia, jak i możliwości rozwoju. Rolnictwo pochłania ok. 45% wydatków w budżecie UE, a dotyczy 3% jej ludności

Unia Europejska to dziwne państwo. Bo jak mówić o organizmie gospodarczym, który większość swojej drogocennej energii politycznej, budżetu i czasu poświęca tej części gospodarki szeroko nazwanej rolnictwem, która jest marginesem gospodarki, zarówno pod względem dochodów, zatrudnienia, jak i możliwości rozwoju. Sama UE zresztą wprowadza szereg przepisów ograniczających rozwój wszelkich innowacji w tej dziedzinie, zadowalając się obecnym status quo, i utrzymując go wbrew zdrowemu rozsądkowi ekonomii i prawom postępu nauki.

Rolnictwo pochłania ok. 45% wydatków w budżecie UE, a dotyczy 3% jej ludności. Cechuje go wyjątkowa nadprodukcja z uwagi na zbyt atrakcyjne ceny zbytu uzyskiwane w drodze sztucznych dopłat i limitów. Nadprodukcja świadczy oczywiście o stałym przekraczaniu tychże limitów przez podlegających im rolników (a kto ze zdrowo myślących przedsiębiorców nie korzystałby z okazji do ekstra zarobku).

W Ameryce i Azji trwa rewolucja żywności transgenicznej, skutecznie jak na razie powstrzymywana przez UE na swoim rynku. Zmiany te mogłyby bowiem zwiększyć plony o dalsze setki procent, co zniweczyłoby już całkowicie plany centralnego sterowania unijnym rolnictwem. Tak jak jednak w komunizmie sowieckim nie udało stworzyć się organizmu gospodarczego „centralnie sterowanego”, tak i w UE nie uda się stworzyć nawet planowego rolnictwa „z ludzką twarzą”.

Widząc swoją nieporadność jeszcze raz postanowiono zebrać się (tym razem już w 25 osobowym gronie państw) i zreformować to co z zasady niereformowalne – mamy reformę Wspólnej Polityki Rolnej (CAP). Celem reformy, jak zawsze w takim przypadku, nie jest zlikwidowanie przyczyn, a jedynie łagodzenie skutków. Same skutki reformy zatem mogą przynieść jeszcze bardziej opłakane skutki. Ale do rzeczy.

Nowa CAP ma ponownie spowodować zmniejszenie nadprodukcji. Teraz nie będzie się już dopłacać do produkcji, nie będzie zależności wysokości dopłaty od ilości i rodzaju produkcji. Teraz dotychczasowe premie i dopłaty zastąpi tzw. „jednolita rolna płatność”. Ten nowy potworek to swoista renta rolnicza przyznawana gospodarstwu, uzależniona od łącznej wysokości dopłat, jakie to gospodarstwo uzyskiwało w latach 2000-2002. Kraje przystępujące pozostaną na stawkach wcześniej wynegocjowanych.

Innymi słowy rolnik nie będzie musiał uprawiać czy też hodować tego co dotychczas, a dopłata i tak wpłynie. Wiecie co to oznacza – oczywiście wszyscy rolnicy będą produkować to, co przyniesie najmniejsze koszty – np. chwasty. Te chwasty będzie mógł potem spalić – bo i tak dotacje, które dostanie nie są zależne od rentowności, ilości czy rodzaju produkcji. A przecież produkowanie niczego jest mniej kłopotliwe i kosztochłonne niż zabawa w siew czy żniwa.
Warunkiem otrzymania pomocy jest ... (nie uwierzycie) respektowanie przez pana rolnika zasad z 18 europejskich dyrektyw. M.in. chodzi w nich o ochronę środowiska, normy sanitarne, krajobraz wiejski, dobrostan zwierząt. W sumie to hodowla rybek akwariowych, czy też gołębi pocztowych też zaliczy się na siłę do tych norm (a plantacja glonów?).

Moje pytanie jest następujące, a co będzie jeśli gospodarstwo podzieli się na dwa mniejsze. Skoro dopłaty nie zależą od areału i wielkości produkcji, to czy obie połówki dostaną po tyle samo dopłat co gospodarstwo matka? Bo jeśli tak, to już widzę w Polsce w niedługim czasie 30 mln 1 hektarowych gospodarstw. A jeśli nie, to nigdy nie dojdzie u nas do konsolidacji gospodarstw z tych samych względów.

Drugie pytanie jest o wiele bardziej ważne. A jeśli większość rolników zacznie produkować to co najmniej kosztowne i pracochłonne np. siano, to kto posadzi pomidory i ogórki. Czy ta „nowa regulacja” nie spowoduje bardzo poważnych deregulacji na rynku? Oczywiście jak to w unii, szykuje się cała masa wyjątków i okresów przejściowych. Pewnie taka Francja tak skomplikuje jeszcze tę transformację, że do 2020 roku system będzie już zupełnie nieczytelny.

A co na to WTO? A będą naciski na liberalizację, której skutki dla Europy będą z góry do przewidzenia. Otwarcie na rynek żywności z krajów III świata byłoby szansą zarówno dla tych krajów jak i dla samej Europy czy USA. Przecież import tańszej żywności z zagranicy to nie tylko zyski dla Afryki czy Ameryki Płd., to również oszczędności w wydatkach dla importerów żywności. Oczywiście potrzebne byłyby zapasy na wypadek klęsk nieurodzaju i destabilizacji, ale po co zabezpieczać się na poziomie producentów, można jedynie utrzymywać zapasy strategiczne. Gdyby bowiem myślenie z rolnictwa przenieść na grunt surowców, to każde państwo bez własnych złóż ropy i gazu (np. Polska) byłoby skazane na utratę zależności.

A rozwiązaniu pewnych problemów tym bardziej może pomóc rozwój inżynierii transgenicznej. I nie chodzi zaraz o wszczepianie pomidorom genów tarantuli czy ogórkom genów paciorkowca, ale po genetyczną poprawę jakości produkowanej żywności. Zamiast na drodze selekcji uzyskiwać rezultat w ciągu 200 lat można to zrobić w ciągu 20 lat. A przecież pszenicy ozimej nie ma w naturze, że o jamniku szorstkowłosym czy o brojlerach nie wspomnę. I nikt się nie burzy, że zmieniamy naturę.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)