Prezydent Bush zaproponował w tym tygodniu, by Stany Zjednoczone emitowały coraz więcej dwutlenku węgla do roku 2025. Potem - zgodnie z planem - poziom emisji miałby zacząć spadać. Biały Dom sugeruje, że w ten sposób gospodarka amerykańska nie ucierpi, a sprawę zmian klimatycznych rozwiążą nowe, czyste technologie a nie obowiązkowe ograniczenia produkcji gazów cieplarnianych.
Wiele z 17 delegacji uczestniczących w paryskich negocjacjach twierdzi jednak, że to zdecydowanie za późno, a plan Busha jest mało ambitny. Przedstawiciel Francji, sekretarz stanu do spraw europejskich Jean-Pierre Jouyet, powiedział, że brak działań będzie kosztował pięć do dziesięciu razy więcej niż natychmiastowe inwestycje w ratowanie klimatu.
Paryska konferencja jest próbą przygotowania nowego międzynarodowego traktatu klimatycznego, który ma zastąpić wygasający za cztery lata Protokół z Kioto.
Zdaniem niektórych obserwatorów, strategia Busha nie będzie miała większego znaczenia: jego kadencja kończy się w styczniu przyszłego roku, a poza tym wszyscy kandydaci na prezydenta Stanów Zjednoczonych mają znacznie ambitniejsze plany dotyczące walki z globalnym ociepleniem.