18 maja salony fryzjerskie i kosmetyczne będą mogły znów przyjmować klientów z zachowaniem reżimu sanitarnego. Ogłosił to na środowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki. Branża beauty przyjęła tę informację z ulgą.
Zapytaliśmy fryzjerów ze Śląska, czy duża liczba zachorowań powstrzyma ich przed otwarciem salonów. Odpowiedzi były zgodne: wszyscy na Śląsku mają z tyłu głowy, że w regionie sytuacja wymknęła się spod kontroli, ale chcą pracować i nie zamierzają zwlekać dłużej niż to konieczne. - Musimy nauczyć się pracować w cieniu wirusa – powiedziała jedna z fryzjerek z Rybnika.
Nasi rozmówcy uważają, że przesuwanie ich do trzeciego etapu odmrażania było niezasadne, bo w branży i tak obowiązują surowe normy dotyczące dezynfekcji sprzętu i pracy ze środkami jednorazowego użytku.
- Nieustannie odkażamy sprzęt. Jeśli dojdą dodatkowe rygory, np. konieczność mierzenia temperatury osobom wchodzącym, to wydaje mi się, że będzie bezpiecznie. Będziemy się stosować, przecież w moim interesie jest, aby zarówno pracownicy, jak i klienci, byli zdrowi – mówi Goya Ćmok, która prowadzi salon kosmetyczny w Rybniku.
Dodaje, że nie myśli o strachu i gdy tylko będzie to możliwe, otworzy salon, choć - jak się okazuje - nie będzie to jednak "pełne otwarcie".
- Zdecydowałam, że będziemy przyjmować tylko stałych klientów. Dzwonią klientki, których nie znam, więc wyjaśniam, że na tę chwile priorytetowo będą traktowała osoby, którym musiałam odwołać wizytę w ostatnich dwóch miesiącach – wyjaśnia.
Tłumaczy, że ograniczenie przyjęć do stałych klientów zapewni jej pracownikom poczucie jakiegoś psychicznego spokoju. Oczywiście, nie ma zasady, że "swój" klient jest zdrowy, a nieznajomy grozi rozniesieniem wirusa, ale Goya Ćmok uważa, że po tylu tygodniach przerwy trzeba do pracy wracać powoli i zapewnić sobie choćby minimalny komfort psychiczny.
W salonie kosmetyczno-fryzjerskim "Gabriel", również w Rybniku, nie planują odsyłać nowych klientów, ale właścicielka zapowiada, że przynajmniej w pierwszych tygodniach będzie przeprowadzała coś na kształt "wywiadu medycznego" z klientami, którzy dzwonią, by się umówić.
- Po dwóch miesiącach bez pracy mam wrażenie, że wkrótce oszalejemy w domach. Chcemy znów zarabiać. Chcą tego też klienci, którzy, umówmy się, zdążyli przez te wszystkie tygodnie porządnie zarosnąć – żartuje.
Nasi rozmówcy z ogromną ulgą przyjęli wiadomość, że pomimo dużej liczby zarażeń, rząd nie zdecydował się na nałożenie żadnych dodatkowych ograniczeń na Śląsk.
- Przecież nawet gdyby zakłady fryzjerskie w najbardziej dotkniętych powiatach pozostały zamknięte, to klientki pojechałyby do salonów w "otwartych" miejscowościach w sąsiednich powiatach. To mogłoby niepotrzebnie doprowadzić do rozprzestrzeniania wirusa – zauważyła przytomnie Goya Ćmok.
Podwyżki są niewykluczone
Nie wszyscy fryzjerzy na Śląsku są gotowi na szybkie otwarcie w pierwszym możliwym terminie. Wprawdzie w Raciborzu nie działa żadna kopalnia, ale Gabriela Sekuła, właścicielka osiedlowego zakładu fryzjerskiego "Gabriela", zapowiada, że w najbliższych tygodniach nie zatrudni ponownie pięciu praktykantek, z którymi współpracowała jeszcze w marcu.
- Nie chodzi o pieniądze, ale o to, że nie chcę ich narażać. Prowadzę salon z synem, jakoś musimy sobie poradzić. Jeśli będzie trzeba, będę pracowała i po 11 godzin dziennie – zapowiada w rozmowie z money.pl.
Przyznaje, że prośby o przyjęcie słyszała przez cały czas lockdownu. - Chyba nie było dnia, żeby któraś z pań nie zatrzymała mnie na ulicy i nie zapytała, czy mogę ją ostrzyc – mówi.
Na pytanie, czy w związku z tym, że na salony spadną teraz dodatkowe wydatki – konieczność zakupu jeszcze większej ilości płynów do dezynfekcji i sterylizacji – rozważa podniesienie cen, kręci przecząco głową.
- Podnosić ceny można wtedy, gdy się ma, nazwijmy to, odpowiedniego klienta. Do mnie przychodzą głównie emerytki z osiedla. Damskie strzyżenie za 17 zł, inne usługi równie tanio – nie mogę podnieść cen, bo moje klientki nie będą miały z czego zapłacić – mówi pani Gabriela.
Goya Ćmok obawia się, że podwyżki cen okażą się nieuniknione. - W marcu ceny termometrów i środków ochrony indywidualnej, w tym płynów do dezynfekcji, bardzo poszły w górę. Z czasem na szczęście spadły, ale gdy pojawiły się informacje o odmrażaniu branży beauty, ponownie zaczęły iść w górę – wylicza.
Zapewnia, że jeżeli ceny tych niezbędnych w jej pracy środków ustabilizują się, nie będzie musiała podnosić cen. W przeciwnym razie – branża przed tym nie ucieknie.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl