Marcin Łukasik, money.pl: Kiedy ostatnio odczuwał pan tzw. efekt dnia następnego?
Marcin Jaskuła, Nomi Biotech Corp.: Ponieważ przez kilkanaście lat mieszkałem w Azji i korzystałem z japońskich oraz koreańskich preparatów "antykacowych", stan złego samopoczucia po spożyciu alkoholu nie jest już dla mnie problemem. Japonia oraz Korea Południowa to kraje, w których większość mieszkańców stale korzysta z rozwiązań tzw. biotechnologii użytkowej.
Preparatów na kaca jest mnóstwo. Od tradycyjnych metod, przez tabletki w aptece, po kroplówki. W czym chcecie być lepsi?
Nie do końca tak jest. W Azji i USA produkty, które zapobiegają negatywnym skutkom picia alkoholu, już są. Tam rynek jest bogaty i notuje wysokie wzrosty. W Europie to nowość. Wyróżnikiem alcorythm [tak nazywa się preparat, za którym stoi firma Jaskuły - przyp. red.] jest to, że nie uśmierza on objawów i nie leczy kaca, lecz zapobiega jego powstaniu, czyli objawom wynikającym z zatrucia organizmu aldehydem octowym. Dlatego alcorythm należy spożyć zanim zaczniemy konsumować alkohol lub wypić go jednocześnie z alkoholem np. w postaci koktajlu. Chodzi o to, by obudzić się bez kaca i normalnie funkcjonować, a nie szukać za wszelką cenę metody na przetrwanie tzw. dnia po.
Alcorythm jest lekiem czy suplementem diety?
Alcorythm zostanie na rynek wprowadzony jako suplement diety. Natomiast jest wytwarzany w standardzie GMP+, czyli jak leki.
Jak udało wam się opracować formułę preparatu na kaca? Czy było wielu ochotników, którzy poddali się eksperymentom?
Jesteśmy właśnie w trakcie badań konsumenckich na próbie kilkuset osób. Jeśli chodzi o samą formułę, to substancja aktywna, która jest podstawą naszego preparatu, jest produkowana pod patentem japońskiej firmy biotechnologicznej z Tokio. Działanie substancji, które obniża stężenie aldehydu octowego we krwi, jest potwierdzone badaniami klinicznymi.
Alcorythm trafi do sprzedaży na początku kwietnia. Będzie można go kupić w barach, klubach, restauracjach i hotelach. Prowadzimy rozmowy z dystrybutorami detalicznymi. Powstaje też sklep internetowy z produktem.
Startup Nomi Biotech Corp. powstał na początku ubiegłego roku. Skąd mieliście pieniądze na rozruch?
Finansowaliśmy się sami. Prowadzimy rozmowy z funduszami venture capital, które są zainteresowane. Najbardziej kosztowną inwestycją było dla nas wytworzenie pierwszej wersji preparatu. Cały projekt rozwoju produktu wiązał się też z wielokrotnymi podróżami do Japonii, które również bardzo obciążyły nasz budżet.
Udało wam się zdobyć milion złotych dofinansowania z polskiego Narodowego Centrumm Badań i Rozwoju. Na co wydacie te pieniądze?
Środki z NCBR planujemy przeznaczyć na pogłębione badania in-vitro oraz in-vivo nowej kombinacji formulacyjnej. Za pomocą tych badań chcemy udowodnić skuteczność działania naszego nowego preparatu, aby mógł on zdobyć tzw. oświadczenie zdrowotne w Europejskim Urzędzie ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).
Kiedy spodziewacie się zysku z inwestycji?
Teraz trudno nam prognozować wartość nominalną projektu. Mamy nadzieję, że jako samofinansujący się startup uda nam się osiągnąć próg rentowności do końca tego roku.
Startup jest kooperacją polsko-japońską. Kim są w takim razie specjaliści? Kto zajmuje się biznesem, a kto badaniami?
Wraz ze mną, co-founderami są jeszcze Japończyk, dr Kohei Yagi, specjalista w zakresie cytogenetyki, który mieszka od wielu lat w Polsce i zajmuje się zawodowo doradztwem dla branży gastronomicznej oraz sektora spożywczego. Do tego mec. Michał Żukowski, ekspert od zagadnień prawnych związanych z sektorem badań i rozwoju, wieloletni doradca Banku Światowego w tej dziedzinie.
Do firmy na początku dołączył też dr Jakub Urbański, biolog molekularny, który swoją karierę naukową rozpoczynał na uniwersytecie w Ultrechcie, a po powrocie do Polski został współzałożycielem pierwszej w naszym kraju firmy zajmującej się przemysłową produkcją białka z owadów.
Działalność badawczo-rozwojowa spółki to domena dr. Yagi oraz dr. Urbańskiego, którzy posiadają wieloletnie doświadczenie w komercjalizacji projektów naukowych.
Historia powstania startupu Nomi Biotech to typowy scenariusz, w którym grupa przyjaciół, którzy mają podobne zainteresowania oraz wizję rozwiązania pewnego problemu, postanawia wcielić swoje pomysły w życie.
Jakie znaczenie dla budowania biznesu biotechnologicznego ma znalezienie partnera? Czy opłaca się działać w pojedynkę?
W biotechnologii nie ma miejsca na działalność indywidualną. Jest to sektor wymagający współpracy interdyscyplinarnej. Nomi Biotech współpracuje z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym, Instytutem Biologii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk oraz Narodowym Instytutem Leków.
Współpraca biznesu z nauką to trend trend światowy, który w Polsce niestety dopiero się rozwija. Nasz model pokazuje, że nawet mały startup ma szansę na kreowanie nowych rozwiązań. Potrzebna jest tylko dobra wola i wzajemna chęć do tworzenia unikalnych rozwiązań.
Startup biotechnologiczny chyba nie ma łatwo w wejściu na rynek?
Bariery wejścia w ten sektor są bardzo wysokie. Jest to spowodowane licznymi regulacjami oraz bardzo długim procesem badawczym, które generują astronomiczne koszty. Opracowanie nowego leku trwa wiele lat i kosztuje setki milionów złotych. W Polsce obecnie zaledwie kilka firm farmaceutycznych pracuje nad nowymi lekami, pozostałe wytwarzają jedynie leki generyczne, czyli takie, których patent światowy już się skończył i mogą być wytwarzane przez licencji.
Czy da się zarabiać na nauce?
W Polsce jest to problem. Większość jednostek naukowych skupia się na badaniach podstawowych, a nie na tym, jak zarabiać na rezultatach.
Problem leży w naszej mentalności i typowemu dla Polaków brakowi zaufania. Bardzo wiele instytucji w Polsce, zamiast ze sobą współpracować i wypracowywać wspólnie konkretne rezultaty, skupia się na wewnętrznych rozgrywkach i wojnach podjazdowych profesorów lub dyrektorów instytutów. Oczywiście są też wyjątki.
My współpracujemy bezpośrednio z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym, Instytutem Biologii Doświadczalnej im. Nenckiego PAN oraz Narodowym Instytutem Leków i jest to współpraca niezwykle owocna i konstruktywna. Mamy nadzieję, że nasza spółka stanie się dobrym przykładem tego, że na nauce można rzeczywiście zarabiać.
BIO: Marcin Jaskuła jest absolwentem międzynarodowych stosunków gospodarczych na Manchester Metropolitan University oraz studiów sinologicznych na uniwersytecie Tsinghua w Pekinie. Swoją karierę rozpoczął w MSZ w placówkach w Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych. Następnie wyjechał do Azji, gdzie mieszka do dziś. Prowadzi kancelarię doradczą wprowadzającą polskie firmy na rynki azjatyckie. Z pasji jest restauratorem. Z bratem Mikołajem prowadzi w Poznaniu dwie restauracje typu ramen.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl