Koniec półrocza to dobra okazja, by odświeżyć temat tzw. sezonowości na rynkach akcji. Warto przypomnieć, że wydarzenia ubiegłego roku niemal perfekcyjnie wpisały się w ten tradycyjny schemat. Wtedy amerykański S&P 500 szczyt ustanowił w końcówce lipca, by potem aż do końcówki października przeżywać pogłębiającą się zadyszkę.
Wzorzec jest... trudny do wytłumaczenia
Problem w tym, że nie ma jednoznacznego, przekonującego wytłumaczenia, skąd wynika ten wzorzec sezonowy. Zdarzają się też przecież lata, w których ta prawidłowość nie działa (to by było za proste, gdyby zawsze się sprawdzała). A jednak w tym roku ten schemat ciekawie komponuje się z kalendarzem politycznym w USA.
Im bliżej będzie do wyborów prezydenckich na początku listopada, tym większa nerwowość może udzielać się inwestorom. Niepewność polityczna to nie jest coś, co rynek lubi najbardziej.
Przypomnijmy, że nerwowo było w ostatnich miesiącach przed poprzednimi wyborami w 2020 roku, w trakcie rywalizacji Donalda Trumpa i Joe Bidena (teraz zapowiada się powtórka).
Rynek był też mocno roztrzęsiony w 2016 roku – tuż przed wygraną Trumpa z Hillary Clinton giełdowy indeks spadł do 4-miesięcznego minimum na fali obaw przed skutkami protekcjonistycznych i nacjonalistycznych haseł Republikanina, by zaraz po wyborach nagle, dla odmiany, wystrzelić w górę w nadziei na obiecywane przez niego obniżki podatków.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na razie jednak zostawmy te przedwyborcze emocje i jesienną chandrę na później, bo póki co jest jeszcze szansa, że letnie, wakacyjne nastroje będą tradycyjnie pomagać rynkom.
Tomasz Hońdo, Starszy Ekonomista Quercus TFI S.A.