Sytuacja na polsko-ukraińskiej granicy się zaognia.
- Przewoźnicy już przygotowują pozwy. A są polscy prawnicy, którzy są gotowi skierować te pozwy do strajkujących w Polsce - powiedział niedawno Wołodymyr Balin, wiceprezes Związku Międzynarodowych Przewoźników Samochodowych AsMAP, cytowany przez agencję Ukrinform.
- Granica powinna zostać odblokowana. Nie możemy pozwolić uczynić z naszej granicy zakładnika. Powinna ona nas jednoczyć, a nie dzielić - oświadczył w poniedziałek ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Zwarycz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlaczego polscy przewoźnicy blokują granicę
Kluczem do zrozumienia protestu jest to, co stało się z liczbą zezwoleń komercyjnych na przekraczanie granicy wydawanych ukraińskim firmom. Przed inwazją wydawano po 160 tys. takich zezwoleń dla Polski i Ukrainy, co oznacza, że rocznie granice przekraczało 320 tys. ciężarówek.
Po wybuchu wojny w Ukrainie UE zniosła zezwolenia na przewozy komercyjne z tego kraju. Liczba przewozów wystrzeliła. Tylko w tym roku wyniosła już blisko milion. - Zalały nas ich ciężarówki. To zrujnowało nam zrównoważony do tej pory rynek usług transportowych - mówił money.pl na początku listopada Jacek Sokół z Komitetu Obrony Przewoźników i Pracodawców Transportu.
Dlatego polscy przewoźnicy blokują granicę w Dorohusku, Hrebennem i Korczowej, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego.
- Odnotowaliśmy wiele faktów, gdy cysterny z paliwem i ciężarówki z pomocą humanitarną stoją w kolejkach - alarmuje tymczasem wiceminister infrastruktury Ukrainy Serhij Derkacz, cytowany przez agencję UNIAN.
- To nieprawda. Dziwię się ministrowi Derkaczowi, że mówi takie rzeczy. Twierdzenie, że Polacy blokują granicę, a rząd na to pozwala, jest nieuczciwe. Niektórzy sobie wyobrażają, że polski rząd wyda polecenie spacyfikowania protestujących, którzy mają prawo do działania. Wszystkim takie prawo gwarantuje ustawa - mówi money.pl Andrzej Adamczyk, minister infrastruktury.
Polski rząd nie jest rządem niemieckim czy francuskim. Nie wyślemy oddziałów policji z pałkami i gazem łzawiącym. Tłumaczyłem to do znudzenia przedstawicielom KE, ale według nieoficjalnych informacji z Brukseli Komisja rozpocznie postępowanie wobec Polski związane z tym, że Polska dopuszcza do blokowania granicy. To nic innego jak straszenie polskich przedsiębiorców - ocenia minister Adamczyk.
Wiele dni oczekiwania
Jak pisaliśmy w money.pl, polscy kierowcy na powrót z Ukrainy mogą czekać nawet 12 i więcej dni. Teraz sytuacja wygląda podobnie wśród Ukraińców, którzy koczują na polskiej granicy. Zator na przejściu Dorohusk-Jagodzin wynosi nawet 30 km - informował w weekend szef ukraińskiego resortu infrastruktury Ołeksandr Kubrakow.
- Jestem w Korczowej i policja zbiera po kilka-kilkanaście samochodów humanitarnych czy wojskowych i pilotuje je przez granicę. Nie ma żadnych problemów. Wszyscy chcą widzieć złych polskich przewoźników, a żądamy jedynie równości. Nie może być tak, że UE dała Ukraińcom swobodny dostęp do wszystkiego i to bez obowiązków - mówi Jacek Sokół z Komitetu Obrony Przewoźników i Pracodawców Transportu.
Sokół uważa, że protest trzeba zaostrzyć, bo to jedyna szansa na zmianę sytuacji. Branża transportowa boi się konkurencji z Ukrainy, a polski rząd - zdaniem przewoźników - niewiele zrobił w tej sprawie.
- Gdybyśmy nie zrobili tego w sposób utrudniający życie wokół granicy, nikt nie pochyliłby się nad naszym problemem. Ukraińcy podchodzą do tego tak, że "im się należy i koniec". Gdyby polski rząd miał taką determinację jak ukraiński w walce o swoich obywateli, to nie byłoby protestu. Kontaktowaliśmy się z resortem infrastruktury i nic nie ruszyło do przodu, a nie ma okresu bezkrólewia. Jest po wyborach, ale ci ludzie dalej pracują. Gdy obywatel dostanie wypowiedzenie, to musi pracować do wyznaczonego dnia, bo pobiera wynagrodzenie. Dlatego osoby kompetentne do rozwiązania naszych spraw powinny się zająć problemem, a nie zrzucać odpowiedzialność - mówi Sokół.
Zarzuty braku działania ze strony polskiego rządu stanowczo odrzuca minister Adamczyk. Twierdzi, że resort regularnie rozmawia z protestującymi, a wiceminister Rafał Weber jest cały czas w kontakcie z Serhiejem Derkaczem.
Do protestu doszło wskutek decyzji Brukseli, która na podstawie umowy UE-Ukraina zniosła do czerwca 2024 r. wymóg posiadania zezwoleń na wjazd samochodów ciężarowych do UE. I tej decyzji nie chce zmienić. Ponadto Ukraińcy po swojej stronie zlikwidowali pasy ruchu dla aut pustych, które wracają do Polski. To od ministra infrastruktury Ukrainy zależy, czy pasy zostaną przywrócone, ale wszystko wskazuje na to, że tego nie zrobią. Zależy nam na tym, aby sprawa została jak najszybciej rozwiązana - deklaruje minister Adamczyk.
Jednak jak przypomniało niedawno RMF FM, "polskie władze głosowały w Brukseli za unijną umową z Ukrainą znoszącą zezwolenia dla ukraińskich przewoźników oraz za jej przedłużaniem do czerwca 2024 r. Chodzi o umowę w sprawie transportu drogowego towarów między UE a Ukrainą zawartą w czerwcu 2022 r. i przedłużoną w marcu do czerwca przyszłego roku".
Rolnicy wchodzą do gry
Brak porozumienia doprowadził do zaostrzenia protestu. W czwartek od godziny 9. ruszy blokada przejścia w Medyce. Ma potrwać do 3 stycznia. Przewoźników wesprą rolnicy z podkarpackiego stowarzyszenia Oszukana Wieś.
Na każdym hektarze kukurydzy tracimy 2 tys. zł. Koszt upraw to 5,5 tys. zł, a zarabiamy 3,5 tys. zł. To efekt zeszłorocznego zalewu taniej kukurydzy z Ukrainy. Do tego od przyszłego roku wzrośnie o 21 proc. podatek rolny. Chcemy, żeby rząd nas wspierał, ale sami musimy działać. Wykończyli polskie rolnictwo, wykańczają transport. Kto będzie następny? - pyta Roman Kondrów z Oszukanej Wsi.
Dr Jakub Karnowski, kierownik Zakładu Ekonomii Liberalnej SGH, członek rad nadzorczych ukraińskiej kolei i ukraińskiej poczty, ostrzega przed powtórką z kryzysu zbożowego.
- Możliwe, że czeka nas drugi kryzys zbożowy, tym razem w transporcie. PiS, gdy zobaczyło, że nie można już zbijać politycznego kapitału na relacji z Ukrainą, po prostu zostawia tę minę nowemu rządowi. W kwietniu - tydzień po wizycie Zełenskiego w Warszawie - wprowadzono embargo na zboże, mimo że można było zarobić na transporcie ukraińskiego zboża przez Polskę do portów. Nie zrobiono tego. A obecnie w Kijowie nie ma polskiego ambasadora. To niestety zwrot o 180 stopni w relacjach z Ukrainą - ocenia Karnowski.
Jego zdaniem to, co dzieje się z polskim transportem, przypomina tę samą retorykę, którą słyszeli Polacy 20 lat temu od Niemców i Francuzów, gdy wchodziliśmy do UE.
- Wspólnota się powiększa, w naszym interesie miejsce Kijowa jest w UE, bo Rosja jest dla nas długoterminowym zagrożeniem. Do tego możemy na wejściu Ukrainy zarobić. Dlatego przedłużanie tej rządowej agonii PiS przez prezydenta Dudę nie ma sensu. To służy jedynie zabezpieczaniu interesów tym, którym Polacy podziękowali. Oni nie są zainteresowani rozwiązaniem tego problemu - ocenia nasz rozmówca.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl