Wojna w Ukrainie szczególnie skupia uwagę Europejczyków. Obawy przez konfliktem nuklearnym, kryzysem energetycznym i falą uchodźców generującą kolejne humanitarne zagrożenie pochłaniają większość uwagi. Tymczasem napięcie na niewielkiej wyspie po drugiej stronie globu uruchamia szereg ogniw, które będą miały istotny wpływ również na to, co dzieje się na Starym Kontynencie. Tajwański "efekt motyla" wstrząsa porządkiem świata w równym stopniu, co inwazja na Ukrainę.
To tam ścierają się interesy największych potęg gospodarczych Chin i USA. Chiny wysuwają roszczenia do terenów sąsiadujących z kontynentalnymi Chinami. Uznają Tajwan za "zbuntowaną prowincję". Demokratyczny rząd w Tajpej podkreśla swoją suwerenność i samorządność od 1949 roku, a bliskie stosunki z USA miały ugruntować jego pozycję.
Wyspa jednak ma znaczenie nie tylko polityczne, ale również gospodarcze. Znajdujące się na terenie Tajwanu firmy, produkują 90 proc. wysokotechnologicznych chipów, wykorzystywanych od iPhonów po Apple, mających znaczenie tak w technologii cywilnej, jak i dających potencjał dla wykorzystania wojskowego.
- Tajwan to dość ważny producent półprzewodników odpowiadający za 20 proc. światowego rynku oraz istotny producent komponentów między innymi dla akumulatorów - mówimy tu o nawet 35 proc. udziału w rynku. Jest więc tłem dla rywalizacji o prymat gospodarczy. Od czasu prezydentury Trumpa mamy konsekwentnie pogarszające się relacje handlowe na linii Pekin-Waszyngton. Dziś wojna celna zmienia się w wojnę technologiczną, a wszyscy mają nadzieje, że nie doprowadzi do konfrontacji militarnej - mówi money.pl Jakub Rybacki analityk makroekonomiczny z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Dotychczasowy status quo naruszyła zarówno ostra retoryka walczącego o trzecią kadencję Xi Jinpinga, który wprost sugerował siłowe przejęcie Tajwanu, jak i wizyta przewodniczącej Izby Reprezentantów USA Nancy Pelosi na Wyspie. Była to pierwsza wizyta polityka tej rangi od 25 lat, a jej wydźwięk nie pozostawiał niedomówień. USA będą stały za Tajwanem.
Tajwan jest punktem zapalnym. To dla kontynentu polityczny priorytet. Pekin uznaje wyspę za część Wielkich Chin. Każde działania międzynarodowe dotyczące Tajwanu, będą generować narastanie napięcia - zaznacza Radosław Pyffel, ekspert Instytutu Sobieskiego, kilka lat temu przedstawiciel Polski w utworzonym z inicjatywy Chin AIIB - Azjatyckim Banku Inwestycji Infrastrukturalnych oraz autor książki "Biznes w Chinach".
SuperMao wyciąga dłoń. Rozpoczyna się nowa gra
Eskalacja napięcia wokół Tajwanu może prowadzić do niebezpiecznej konfrontacji Chin z USA. Po skupieniu władzy w swoich rękach Xi Jinping nazwany również Mao XXI wieku albo SuperMao niespodziewanie nieco złagodził swoją retorykę. Tuż przed szczytem G20 na Bali stwierdził, że mimo ostrej rywalizacji z USA, Chiny nie dążą do konfrontacji i konfliktu.
- Chiny próbują trzymać balans. W cieniu hucznych wypowiedzi na użytek wewnętrzny o zwieraniu szeregów i gotowości na konfrontację toczy się subtelna dyplomatyczna gra. Wypowiedzi Xi o możliwej współpracy z USA mogą wprowadzać konsternację. Należy jednak patrzeć na to jako element dyplomatycznej rozgrywki. To pokazanie gestu dobrej woli, który postawił USA w trudnej sytuacji. Jeśli podejmując tę grę, narażają się na oskarżenia o brak konsekwencji wobec Pekinu, odrzucając "wyciągniętą dłoń" mogą narazić się na oskarżenia o bycie stroną agresywną - zaznacza Radosław Pyffel.
Joe Biden dyplomatycznie stwierdził, że Stany Zjednoczone nie dążą do konfliktu z Chinami i że chiński prezydent Xi Jinping o tym wie - donosił Reuters.
To jednak nie oznacza, że konflikt został zażegnany. Może się to okazać jedynie ciszą przed burzą. Jakub Rybacki, nie ma wątpliwości, że sytuacja będzie się zaogniać, gdyż podsyca ją coraz brutalniejsza rywalizacja ekonomiczno-technologiczna. Jak pisaliśmy w money.pl, na początku października Amerykańskie Biuro Przemysłu i Bezpieczeństwa (BIS) dodało 31 chińskich firm technologicznych do listy podmiotów objętych kontrolą eksportu. Celem tych restrykcji jest ograniczenie produkcji oraz kupna zaawansowanych chipów komputerowych dla wojska Chińskiej Republiki Ludowej.
Rywalizacja między USA a Chinami ma jednak charakter strukturalny. Nie jest jedynie sporem o Tajwan, strefę wpływów, globalny handel czy definicje prawa człowieka. Oba kraje są przekonane, że powinny decydować o regułach globalnej gospodarki. I tego chyba dyplomatyczne deklaracje już nie zmienią - dodaje Pyffel.
Szybciej blokada niż inwazja
W którą stronę może się ten konflikt rozwinąć nie sposób przewidzieć. Jak przyznają nasi rozmówcy, sytuacja w świecie jest bardzo dynamiczna i różne scenariusze mogą się wydarzać. Prawdopodobieństwo inwazji Chin na Tajwan zawsze istnieje.
Jednak jak przekonuje Pyffel, to mało prawdopodobny scenariusz. Przykład inwazji Putina na Ukrainę pokazał, jak dużym kosztem może być inwazja, gospodarczym, finansowym czy politycznym. Poza tym działania wojenne zniszczyłyby potencjał, który posiada Tajwan, a który jest tak potrzebny również Chinom.
- Chiny sprawiają wrażenie, jakby chciały przede wszystkim skupić się na sobie, aby przetrwać czasy geopolitycznego niepokoju. W relacjach ze światem zewnętrznym stosują jednak zasadą podwójnej cyrkulacji poprzez dobieranie ze świata zewnętrznego tego, co korzystne. Nie chcą też narażać się na ewentualne straty, co widać choćby w braku jej faktycznych działań wobec Rosji. Dyplomatyczne wsparcie i zakup surowców po przecenie to jedno, a dostawy naruszające sankcje, czy zaangażowanie w konflikt to drugie - zauważa Pyffel.
Chiny jednak już ćwiczyły blokadę Tajwanu. Analitycy i komentatorzy zwracają uwagę, że Pekin mógłby próbować zastosować selektywne zamknięcie wyspy dla amerykańskich statków przy jednoczesnym pozostawieniu dostępu dla innych krajów. Jednak również i ten scenariusz ma słabe punkty. - Jest w zasadzie nieprawdopodobny. Musiałoby jednocześnie nastąpić kilka zbieżnych wydarzeń. Trudno wierzyć w to, że taka blokada nie wywołałaby reakcji USA - ocenia dr Radosław Pyffel.
Kwestia Tajwanu to również dla Chin trudny do przełknięcia problem. Nie na darmo od lat 60. Pekin nie próbował metod siłowych przejęcia kontroli nad Tajpej. Poza tym doktryna "zjednoczenia historycznych ziem Wielkich Chin" rozciągnięta jest na lata. Sam Xi podczas wystąpienia 29 listopada 2014 r. zapowiadał, że ma ono nastąpić do 1 października 2049 r., uświetniając stulecie powstania Chińskiej Republiki Ludowej.
Rodzi to jeszcze jeden problem. Poza Tajwanem kwestią sporną są bowiem również ziemie obecnie zajmowane przez Federację Rosyjską, a zamieszkiwane przez wielu Chińczyków. Chodzi o handlową bramę na Pacyfik, dawne chińskie miasto Haishenwai, a dzisiejszy Władywostok oraz 4 tysiące kilometrów "Kraju Nadmorskiego" na granicy z Rosją. Jak zauważa ekspert ds. studiów strategicznych Craig Hooper w analizie przygotowanej dla amerykańskiego wydania "Forbesa", wykorzystanie słabości Rosji mogłoby być strategicznie skuteczniejszym posunięciem Pekinu - o czym więcej przeczytasz w money.pl.
Na szali Europa
Fala konsekwencji, jakie niosą za sobą chińskie działania wokół Tajwanu, pogłębiający się konflikt z USA i polityczne wsparcie dla Władimira Putina dotykają również Europy. Na Starym Kontynencie coraz częściej mówi się o rewizji stosunków UE-Chiny, a wypowiedzi polityków europejskich potwierdzają ochłodzenie relacji.
- Musimy pilnie przyglądać się Chinom, zachować dużą czujność - stwierdziła Ursula von der Leyen, po październikowym szczycie UE. Jak podkreśliła, Europa zwraca szczególną uwagę na wielkie umowy handlowe, które były i są zawierane. Dostrzega ryzyko związane z uzależnieniem od zagranicznych surowców czy technologii. - Zdajemy sobie sprawę, że Chiny kontynuują kurs na wzmocnienie swojej pozycji w Azji i na arenie globalnej - dodała.
Groźba sankcji wobec Chin. Czy Europę na to stać?
Nie są to jedyne głosy biegnące z Europy. Podnosi się kwestię uzależnienia od surowców ziem rzadkich sprowadzanych dziś głównie z Chin (80 proc.). Chodzi również o lit, kobalt wykorzystywane w technologiach, od akumulatorów pojazdów elektrycznych po turbiny wiatrowe i panele słoneczne, a wiec niezbędne w zielonej transformacji kontynentu.
Europa już rozważa uruchomienie własnego wydobycia (rezerwat minerałów ziem rzadkich znajduje się choćby w południowej Szwecji), a także szerszą produkcję rodzimych półprzewodników i mikroczipów. Z kolei belgijska minister spraw zagranicznych ostrzegała niedawno przed rolą chińskiego sektora morskiego w europejskich portach i innej infrastrukturze krytycznej.
Dla Chin Europa jest ważna, jako potężny rynek zbytu towarów, ale także perspektywiczny teren inwestycji. - Chinom zależy na Europie, jeśli nie jako sojuszniku, to co najmniej jako neutralnym partnerze handlowym. To ważna karta w grze z USA - zaznacza w rozmowie z money.pl Radosław Pyffel. - Trwa przeciąganie liny.
Zaostrzenie kursu Pekinu może więc skutkować utratą Europy?
Nie spodziewałbym się, aby coś takiego miało miejsce - stwierdza analityk PIE. - Już doświadczyliśmy, jak zerwanie łańcuchów dostaw prowadzi do szybkiej zapaści gospodarczej. Mamy dyplomatyczne zgrzyty o ekspansję Chin w Afryce, wparcie dla Putina i konflikt z USA. To rodzi napięcia. Nie można otwierać zbyt wielu frontów na raz - zaznacza Jakub Rybacki.
Podobnego zdania jest Radosław Pyffel, który zwraca uwagę, że choć politycy europejscy zaostrzają retorykę wobec Chin, to z drugiej strony walczą o utrzymanie własnej pozycji i dostępu do rynku. Jak argumentuje, przez wojnę w Ukrainie i sankcje Europa ponosi duże koszty, a jej korporacjom grozi utrata konkurencyjności. Kontakty z Chinami są więc dla UE równie ważne.
- Nie na darmo dopiero co rząd w Berlinie zgodził się na sprzedaż chińskiej państwowej firmie COSCO udziałów w terminalu w porcie w Hamburgu. Choć strona chińska otrzymała mniej udziałów i brak prawa głosu, to jednak do umowy doszło i COSCO dostało 24,9 proc. udziału w strategicznie ważnym terminalu portowym - zaznacza. - Olaf Scholz będzie pierwszym z najbardziej wpływowych polityków świata zachodniego, który przyjedzie do Pekinu. Europa będzie walczyć o utrzymanie statusu globalnego mocarstwa, a najbliższe miesiące mogą o tym zdecydować.
Jak przypomina ekspert Instytutu Sobieskiego, Chiny to dla Niemiec jeden z największych partnerów handlowych, mówimy o 250 mld euro obrotu, następna jest Holandia i dopiero potem USA. To również może mieć znaczenie.
Mimo ostrej retoryki nie sądzę, aby Chiny i Europa Zachodnia znalazły się po przeciwnych biegunach. Istniejące wzajemne powiązania są silne, a pragmatyzm obu stron każe sądzić, że relacje te będą utrzymywane - konkluduje Radosław Pyffel.
Dziś Europy może po prostu nie stać na odcięcie się od Chin, jak zrobiła to w stosunku do Rosji. Jednak ryzyko pośrednich działań utrudniających chińskim firmom działalność w poszczególnych obszarach jest zawsze realne i Pekin zapewne bierze je pod uwagę. Zwłaszcza że w ciągu ostatnich lat już miało to miejsce. Za przykład wystarczy sprawa Huawei i technologii 5G. Podobnych kroków może być przecież więcej.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl