Olga pochodzi z Dolnego Śląska. Od września tego roku pracuje w Warszawie. To jej pierwsza praca i mieszkanie poza domem. Wynajmuje pokój w dużym mieszkaniu. Razem z nią mieszka tam jeszcze pięcioro innych współlokatorów, jeden z nich jest cudzoziemcem.
- W połowie października zaczęłam się źle czuć. Miałam gorączkę i bóle gardła. Internista, do którego się zgłosiłam, stwierdził, że to typowe przeziębienie i nie skierował mnie na żadne testy. Za to wykonanie testu zasugerował mi pracodawca. Zrobiłam badanie, wynik był pozytywny – opowiada Olga.
Od tej chwili wydarzenia w życiu Olgi toczyły się bardzo szybko. Sanepid nakazał jej zdobycie telefonów do wszystkich współlokatorów w mieszkaniu. Udało się jej skontaktować tylko z dwiema osobami, które akurat były na miejscu. Reszty nie znała. Jedna z tych osób przekazała właścicielowi mieszkania informację o pozytywnym wyniku testu Olgi.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Właściciel zadzwonił do niej i nakazał natychmiastową wyprowadzkę.
– Kiedy do mnie zadzwonił, była godzina 17. Stanowczym głosem poinformował mnie, że mam dwie godziny na opuszczenie mieszkania. O godz. 19 miała przyjechać do mieszkania ekipa od ozonowania – opowiada Olga. – Nie interesowało go, czy mam dokąd iść, gdzie spać - dodaje.
Olga nikogo w Warszawie nie znała. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, dokąd iść w takim stanie.
- Nie mogłam przecież wezwać taksówki albo wsiąść do autobusu i zacząć szukać noclegu, bo naraziłabym wiele osób na zakażenie – opowiada.
Trudne szukanie pomocy
W końcu zdecydowała się zadzwonić na policję. Tam jednak usłyszała, że powinna skontaktować się z prawnikiem, a oni nic nie mogą zrobić.
Ostatnią deską ratunku był telefon do mamy, która mieszka na Dolnym Śląsku. Kobieta długo się nie zastanawiała, wsiadła w samochód i przyjechała do Warszawy. Wcześniej zadzwoniła do właściciela mieszkania i uprosiła go o przełożenie dezynfekcji o kilka godzin. Tak, by mogła do córki dojechać.
Kiedy opuszczała stolicę, zawiadomiła sanepid. Ten pozwolił Oldze zmienić miejsce odbywania izolacji.
Aktualnie dziewczyna czuje się już dobrze i może wychodzić z domu. Przebywa w rodzinnym mieście na Dolnym Śląsku. Pracuje zdalnie.
– Będę musiała wkrótce wrócić do Warszawy. Boję się, że właściciel mieszkania obciąży mnie kosztami ozonowania, a jeśli będę chciała się stamtąd wyprowadzić, nałoży na mnie wysokie kary przewidziane umową – mówi zmartwiona.
Umowa naszpikowana karami
Faktycznie, umowa najmu, którą nam przesłała Olga, zawiera cały katalog kar i opłat, a także ograniczeń. Przeanalizowaliśmy ją razem z prawnikiem.
- Właściciel mieszkania przewidział karę umowną w wysokości 200 proc. miesięcznego czynszu za niewydanie pokoju właścicielowi lub pozostawienie w nim rzeczy po zakończeniu umowy – tłumaczy adwokat Alicja Wasielewska, partner w kancelarii Walczak Wasielewska Adwokaci.
Umowa przewiduje także obowiązek dodatkowej zryczałtowanej opłaty "za ewentualne szkody" spowodowane zmianą lokatora w trakcie trwania umowy najmu i rażąco wygórowaną karę umowną za rozwiązanie umowy przed terminem.
- Część zapisów, jak choćby te o możliwości wypowiedzenia umowy przez wynajmującego, są zapisami sprzecznymi z ustawą o ochronie praw lokatorów. Nakłada ona na wynajmujących pewne "minimum" obowiązków, których muszą przestrzegać w relacjach z lokatorami – ocenia adwokat Wasielewska.
Dalsze zapisy umowy są jeszcze ciekawsze. Właściciel mieszkania stwierdza na przykład, że lokator ma obowiązek niezwłocznego poinformowania go o stanie swojego zdrowia, a jeśli jest zakażony koronawirusem, musi ponieść koszty dezynfekcji lokalu. Mimo że najemca ma przez cały czas wnosić opłaty czynszowe, w czasie odbywania kwarantanny nie wolno mu tam jednak mieszkać.
- Wynajmujący nie ma prawa pozyskiwać ani przetwarzać informacji o stanie zdrowia lokatorów bez ich wyraźnej zgody. Nie dopełnił on również obowiązków jako administrator danych osobowych, nie uzyskał zgody lokatorów na administrowanie takimi wrażliwymi danymi – podkreśla Wasielewska.
Adwokatka zaznacza również, że głównym celem umowy najmu jest oddanie lokalu do używania w zamian za zapłatę czynszu najmu. Uniemożliwienie lokatorom zajmowania lokalu z powodu odbywania izolacji przy jednoczesnym nakazaniu im płacenia czynszu w pełnej wysokości, jest sprzeczne z celem umowy i świadczy wyraźnie o nierówności jej stron.
Prawniczka rekomenduje Oldze i jej współlokatorom skierowanie pisma do właściciela lokalu z żądaniem niezwłocznego wydania go lokatorom - umowa wszak nadal obowiązuje. Najemcy powinni też domagać się zapłaty odszkodowania, jeśli ponieśli szkodę wynikającą z wyrzucenia ich z mieszkania.
Jak podkreśla adwokatka, właściciel naraził lokatorów nie tylko na stres, ale też na realną finansową szkodę - musieli ponieść koszty związane z koniecznością szukania nowego dachu nad głową.
Zarówno policja, jak i sanepid, w przypadku niezastania lokatorów pod wskazanym adresem odbywania izolacji, mogłyby nałożyć na nich również mandaty czy wysokie kary administracyjne, które również mieściłyby się w pojęciu szkody najemców.
Co powinien zrobić lokator w podobnych sytuacjach
Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego, uważa, że zachowanie właściciela mieszkania było nieodpowiedzialne.
- Co by było, gdyby każdy w tym kraju wyrzucał chorego na grypę lokatora z mieszkania? To jakiś absurd i histeria – mówi krótko.
Dodaje, że jeśli ci młodzi ludzie nie mieli dokąd pójść, powinni zgłosić się do wydziału zdrowia w urzędzie wojewódzkim lub wojewódzkiej stacji sanepidu po skierowanie do izolatorium.
W każdym województwie są tego typu placówki. - Do czasu wyznaczenia im takiego miejsca nie powinni byli ruszać się tego z mieszkania – podkreśla Bondar.
Również zdaniem Jakuba Żaczka z Komitetu Obrony Praw Lokatorskich, który zapoznał się z treścią umowy, jest ona sprzeczna z kodeksem cywilnym i z mocy prawa nieważna.