Na wychodnym pijemy zdecydowanie częściej, a zamknięte knajpy, i co za tym idzie - mniejsza dostępność alkoholu - wymusiły na nas zmianę przyzwyczajeń. Czy to zapowiedź zmian, które zostaną z nami na dłużej?
Katarzyna Łukowska, pełniąca obowiązki prezes Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, podkreśla w rozmowie z money.pl, że spożywanie alkoholu w dobie pandemii przyjmuje różne oblicze.
- Dysponujemy badaniami, z których wynika, że faktycznie nawet kilkanaście proc. Polaków sięga w czasie pandemii po alkohol częściej niż wcześniej. Mamy też grupę, która pije mniej. Są to osoby, które stołowały się zazwyczaj w klubach, pubach czy restauracjach - wymienia Łukowska.
Ma to z kolei potwierdzać obiegową opinię, która mówi o tym, że częściowa eliminacja punktów sprzedaży niemal zawsze prowadzi do ograniczenia spożycia alkoholu w społeczeństwie.
W jej perspektywie zmienił się także "wzór" spożywania napojów wyskokowych. Samo zjawisko ma związek z ograniczeniem funkcjonowania szeroko pojętej gastronomii i brakiem możliwości towarzyskiego picia "na mieście".
W sukurs Łukowskiej przychodzi Sławomir Grzyb z Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej, który wskazuje, że sytuacja może utrzymać się także po pandemii. W jego ocenie jedynym sposobem na ponowne zachęcenie Polaków do wychodzenia z czterech ścian i spędzania czasu "na mieście" będzie wprowadzenie niższych cen.
- Dlatego postuluję, żeby pomóc restauratorom i obniżyć VAT na napoje i alkohol do 8 proc. Inaczej może być znacznie trudniej ściągnąć ponownie klientów, a wiemy przecież, że w zbliżających się sezonach zabraknąć ma również turystów - konstatuje.
Przeciwnego zdania jest Janusz Palikot, były polityk i właściciel Manufaktury Piwa, Wódki i Wina. Jego zdaniem wraz ze niesieniem obostrzeń Polacy tłumnie ruszą do lokali gastronomicznych, a ich "głód" spędzania czasu w knajpach doprowadzi do rozkwitu całej branży.
- Zmieni się za to podejście do zamawiania alkoholu przez internet. W pandemii zaczęliśmy to robić częściej niż kiedykolwiek. Do tego dochodzi personalizacja, bo polubiliśmy produkty, za którymi stoją znane twarze, aktorzy czy celebryci - mówi biznesmen.
Tym, co zmienia się na bieżąco, jest w ocenie Palikota potrzeba degustacji trunków ekskluzywnych. Pytany o to, czy Polacy upijają się rzadziej, wskazuje, że jest to bardziej niż pewne.
- To są silne tendencje, które wychodzą w ostatnim czasie. Wydajemy więcej, częściej sięgamy po piwa bezalkoholowe, a odbijamy to sobie smakując droższych trunków, np. whisky czy ginu. Picie na umór schodzi na dalszy plan - argumentuje były polityk.
Co dalej z małpkami?
Prawdziwą rewolucją dla polskiego rynku alkoholi było wejście w życie wraz z początkiem stycznia tzw. opłaty od małpek. Zmiana zyskała tyle samo zwolenników, co i krytyków. Przeciwnicy przepisu wskazywali wprost, że cenowa walka z wiatrakami nie ma prawa przynieść efektów w postaci mniej rozpitego społeczeństwa.
Katarzyna Łukowska pytana o wpływ danin rządowych na model picia Polaków wskazuje, że polityka fiskalna może faktycznie obrzydzić konsumentom nadużywanie kieszonkowych butelek, choć jest także pewne "ale".
- Możemy mieć bowiem sytuację, w której ktoś kupi butelkę większego gabarytu i będzie próbował przelewać jej zawartość do mniejszych opakowań. Wymaga to jednak znacznie większego zaangażowania - puentuje.
Sam wzrost cen części alkoholi nie niesie jednak jej zdaniem ryzyka sięgania przez Polaków po alternatywy - w tym bimber.
- Ta nisza zawsze będzie z pozoru bardziej korzystna, ponieważ brak akcyzy sprawia, że "lewy" alkohol będzie zwyczajnie tańszy. Jednak z jakiegoś powodu nie odnotowujemy rokrocznie przyrostu spożycia tego rodzaju trunków. Świadczyć to może o dojrzałości polskiego konsumenta, który - stając przed wyborem - wybiera bezpieczniejsze rozwiązania - udowadnia szefowa PARPA.
Nadużywanie alkoholu w dobie pandemii. Czy Polacy chcą się leczyć?
W Polsce żyje ponad pół miliona osób uzależnionych od alkoholu - wynika z danych PARP. Jeszcze więcej pije "ryzykownie". Spośród nich szerokie grono trafi w najbliższych latach na oddziały odwykowe i izby wytrzeźwień. W jaki więc sposób pandemia wpływa na życie pijących Polaków?
Przemysław Marszałek, dyrektor prywatnego ośrodka leczącego uzależnienia Befree, wskazuje w rozmowie z nami, że spośród wielu nowych pacjentów jego kliniki znaczna część zdała sobie sprawę z własnego uzależnienia dopiero po wybuchu pandemii.
Zdaniem Marszałka dużą rolę w procesie diagnozy odgrywa odkrywany przez nas zdalny lub hybrydowy tryb pracy. Dyrektorowie szkół, nauczyciele, biznesmeni, wszyscy ci, którzy na co dzień musieli się pilnować, by nie "wpaść" na popijaniu za dnia, pracując z dala od ludzi zwyczajnie przestali się pilnować.
- Osoby uzależnione próbują kontrolować uzależnienie, jednak sytuację w sposób drastyczny zmieniła pandemia. W zeszłym roku przyjechało do nas wiele osób pracujących w zawodach "zaufania publicznego". Wszyscy na co dzień przykładni i schludni. Z racji pracy zdalnej częściej zaczęli sięgać po alkohol i w parę miesięcy "poprzesuwali się" w swoich fazach uzależnienia - mówi dalej.
Swoją rolę odgrywa również stres spowodowany zamknięciem i towarzyszące mu stany lękowe. Według Marszałka odsetek takich osób wzrósł kilkukrotnie w ciągu parunastu miesięcy.
- Pandemia nie stanowi jednak wymówki. Każdy pacjent po przyjeździe do nas jest badany na obecność koronawirusa, więc wszyscy mogą mieć to poczucie bezpieczeństwa. Dodatkową zachętą jest fakt, że nie odcinamy kuracjuszy od pracy (duża część pacjentów cierpi również na pracoholizm - red.). Po godzinach terapii każdy może sprawdzić swoje maile, wykonać telefony czy przygotować stosowną prezentację - puentuje lekarz.
Opłata cukrowa i inne "daniny". Ceny poszły w górę
Od 1 stycznia w życie wszedł również podatek cukrowy. Opłata pobierana jest m.in. od piw bezalkoholowych, choć ich producenci też (w przeciwieństwie do innych napojów) nie muszą podawać składu.
W tym samym czasie wprowadzono także podatek "od małpek", na mocy którego za butelkę 40-procentowego alkoholu o pojemności 100 ml zapłacimy więcej o złotówkę. Narzucona przez resort zdrowia danina ma z założenia utrudnić dostępność najbardziej poręcznych trunków. Powodów nie trzeba szukać daleko.
Polacy w 2020 r. wydali na alkohol 39,1 mld zł, czyli ponad 1000 zł na głowę. To więcej niż rok wcześniej, głównie przez 10-proc. wzrost akcyzy - wskazuje "Rzeczpospolita".
Według danych NielsenIQ wartość rynku napojów alkoholowych wzrosła o 7 proc.
- Pijemy droższe trunki, ale ilościowo sprzedaż alkoholu powoli spada, m.in. za sprawą piwa - mówi "Rzeczpospolitej" Karolina Zajdel-Pawlak, dyrektorka zarządzająca NielsenIQ.
Fakt, że na alkohol wydajemy więcej, ma wpływ na akcyzę, która w zeszłym roku wzrosła o 10 proc., powodując jednocześnie skok cen wszystkich kategorii napojów alkoholowych.
Najpopularniejsze od lat nadal jest piwo. To właśnie ono odpowiada za prawie połowę sprzedaży całej branży alkoholowej. Na złocisty trunek Polacy wydali przez ostatnie 12 miesięcy aż 18 mld zł.
Rynek piwa spadł jednak ilościowo o 1,6 proc. w stosunku do ubiegłego roku. Urósł za to wartościowo (z powodu wzrostu cen) - o 3,1 proc.