"Prowadzę od miesiąca rekrutację na kelnera do restauracji w Warszawie, dobra lokalizacja, okolice centrum, dobry dojazd autobusami i tramwajami. Nawet nie jest tak trudno zaparkować własnym autem bez parkometru, biorąc pod uwagę, że to centrum…" – tak zaczyna swoją opowieść na forum dla restauratorów pan Krzysztof.
Restaurator zaproponował stawkę wyjściową 18 zł netto za godzinę, ale nie wykluczył, że ją podniesie, o ile kandydat się wykaże.
Takie wynagrodzenie argumentuje tym, że młodzież, która się uczy i nie ma ukończonego 25. roku życia, nie płaci podatku dochodowego. Starsi wiekiem pracownicy dostają więc niższe wynagrodzenie na rękę i mają pretensje, że "szczypiory", które dopiero co przyszły pracować, zarabiają od nich lepiej.
Stłuczki biorę na siebie
Pan Krzysztof zaznacza przy tym, że nie zagląda kelnerom do kieszeni, ile dostają napiwków – mogą je zachować dla siebie. Nie liczy im również za darmowe kawy, lemoniady, a nawet lunche. "Świętością jest dla mnie pensja, nie tydzień później, nie na raty, bez potrąceń za stłuczony talerz czy szklankę... jesteśmy tylko ludźmi i każdemu może coś wypaść, a zużycie i amortyzacja to jest mój problem i ja to biorę na klatę" – podkreśla.
Jak sam przyznaje, na jego ogłoszenie umieszczone na kilku portalach internetowych odpowiedziało 100 osób. 30 proc. spośród nich nie miało żadnego doświadczenia w pracy kelnera i zostało odrzuconych od razu. Do 20 proc. kandydatów nie udało się dodzwonić. Pozostała więc tylko połowa.
Restaurator nie tracił czasu na rozmowy rekrutacyjne, tylko zaprosił wszystkich, którzy przeszli wstępną selekcję na dzień próbny (płatny).
Z zaproszonych 50 osób, do pracy przyszło 15 osób. Tylko 5 kandydatów dało wcześniej znać, że rezygnuje. Po dniu próbnym zostało już tylko 7 osób.
Kolejnego dnia, kiedy wybrani kandydaci mieli już rozpocząć swoją pracę, okazało się, że część z nich rozchorowała się, inni stwierdzili, że jest za dużo pracy, a jeszcze inni – że praca im nie odpowiada. "I tak, po miesiącu poszukiwań zostaliśmy bez żadnego nowego kelnera" – kończy smutno swoją opowieść Krzysztof.
"Nie ma z kim pracować"
Pan Krzysztof zapytał swoich kolegów po fachu, co zrobił źle i czy inni restauratorzy mają podobne "przeboje" z pracownikami. Na odpowiedź nie musiał długo czekać.
"Mam identyczne doświadczenia, czytając czułam, jakbym sama pisała ten post. Naprawdę to nie jest generalizowanie, ale młodzieży nie chce się pracować. Nawet jeśli już się w owej pracy pojawią - nie starają się" – napisała Magdalena, właścicielka burgerowni z Wrocławia.
Dobre wieści z rynku pracy. Jak zmieniać, to teraz
Katarzyna ze Szczecina również nie zostawia na kandydatach do pracy suchej nitki.
"Widzę, że w całej Polsce ta sama sytuacja [...], młodzież rozpuszczona, nienauczona pracy, leniwa, nieodpowiedzialna... Nic nie potrafią, nie chcą się uczyć, a chcą zgarniać kokosy... Jestem załamana tą sytuacją, nie ma z kim pracować. Nigdy nie widziałam takiego załamanego rynku pracy. Przerażające" – czytamy w jej poście.
Jej zdaniem w czasie lockdownów doświadczony personel z gastronomii wyjechał do pracy za granicę lub się przebranżowił i nie myśli już o powrocie do tej ryzykownej branży.
"Pandemia niczego was nie nauczyła?"
Wpis Krzysztofa skomentowali również pracownicy. Pani Weronika z Rzeszowa przepracowała jako kelnerka 7 sezonów. Swoją ostatnią pracę wspomina jako koszmar. Zgodziła się na trzy dni próbne. Pracowała od godz. 10 do godz. 23 na tzw. zleceniu.
"Byłam podawaczką naczyń i sztućców oraz sprzątaczką. Miałam zakaz odzywania się do klientów, dostałam menu do domu do nauki. Musiałam się go nauczyć na pamięć, byłam potem z tych dań odpytywana" – opisuje kobieta.
Kiedy w końcu dostała swoje stoliki, zaczęły się sypać na jej głowę gromy: od niezadowolonych klientów, że muszą długo czekać na swoje zamówienia, od kuchni – że nie zna składu sosów i wreszcie od innych kelnerów – że bez przeszkolenia parzy klientom kawę i przyjmuje od nich pieniądze. Trzeci dzień próby był dla pani Weroniki ostatnim dniem pracy.
"Traktujecie pracowników, jak napęd do tacy, a potem się dziwicie, że nikt nie chce u was pracować? Pandemia niczego was nie nauczyła?" – pyta z kolei pan Darek i radzi restauratorowi z Warszawy, by sam zatrudnił się jako kelner na kilka miesięcy za 18 zł za godzinę i pokazał, co potrafi.
Grzegorz Górnik właściciel Akademii Kelnerskiej przyznaje, że podstawowe wynagrodzenia kelnerów nigdy nie były wysokie. W tym zawodzie od zawsze zarabia się na napiwkach. Osoba wykwalifikowana potrafi dorobić drugą pensję, a nawet i więcej w ciągu miesiąca. Nowicjusz – dostaje tylko kilkanaście złotych dziennie.
Zdaniem eksperta, firmy, które zatrudniały personel na umowach o pracę, dostały dofinansowanie i przetrwały, a restauratorzy, którzy kombinowali i źle potraktowali ludzi – upadli lub mają dziś duże problemy, by zrekrutować kandydatów do pracy.
Górnik przypomina, że przed pandemią obiad w porządnej restauracji można było zjeść za ok. 40 zł od osoby, dziś jest to min. 100 zł od osoby.
Ludzie wydając takie pieniądze chcą być fachowo obsłużeni. - Kelnerzy to nie są maszyny do podawania talerzy. Ten człowiek musi mieć nie tylko wiedzę, ale i prezencję (odpowiedni uniform) oraz czas, by należycie obsłużyć gości – wylicza nasz rozmówca i dodaje, że ktoś, kto spośród stu osób nie potrafił zrekrutować ani jednej, powinien przemyśleć, czy faktycznie nadaje się na menedżera.
Z raportu BOŚ Banku wynika, że w czasie pandemii upadło ok. 20 proc. placówek gastronomicznych (na 72,3 tys. działających w 2019 r.). Większość spośród nich to małe firmy, często rodzinne, zatrudniające do 9 osób.