- Czujemy wsparcie naszych stałych klientów, ale i nowych, którzy mieszkają w sąsiedztwie i chcą nam pomóc w tej sytuacji. Głównie pieczywo obecnie ciągnie cały biznes. To nasze własne receptury na wypieki bez sztucznych dodatków - mówi Paweł Podedworny, który wraz z żoną Urszulą jest właścicielami "Bistro Miło Mi".
Od początku epidemii, zamawiający lunche, śniadania czy kolacje, mówili, że świadomie w ten sposób wspierają "Miło Mi", bo "Was lubimy i lubimy tu jeść i się spotykać". Teraz spotkania wyglądają nieco inaczej i są miłą niespodzianką.
- Od pracownika dostaje tylko adres i zapakowane jedzenie. Jadę, drzwi się otwierają i staje przede mną człowiek, którego bardzo dobrze znam z lokalu. Zachowujemy bezpieczny dystans, ale to świetne, pozytywne spotkania. To niezwykle budujące i dziękujemy naszym klientom, że są teraz z nami - mówi Podedworny, który dodaje, że teraz wie, że przetrwają.
Wsparcia przedsiębiorcom udziela też prezydent Wrocławia Jacek Sutryk.
Jeszcze kilka dni temu, to nie było takie pewne. Bistro "Miło mi" na rynku jest dopiero od maja 2018 r. Dwoje młodych ludzi z Wrocławia - Paweł i Urszula - zdecydowali się zaryzykować. Zamienili bezpieczne etaty na osiedlową restaurację.
Odwaga
Pierwszy lokal uruchomili na Brylantowej w maju 2018 r. W nieco ponad rok później, w czerwcu 2019 r. wystartowali z drugim lokalem na Chabrowej.
- Zanim to zrobiliśmy, żona już po etacie pracowała rok w restauracji. Uczyła się tego fachu, obserwowała, jak to wygląda od środka. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo - mówi Paweł Podedworny.
Drugiego lokalu nie otworzyli z pazerności, ani dlatego, że tak świetnie szło im w pierwszej lokalizacji. Od początku marzeń o swojej firmie planowali działać na Chabrowej, otoczonej nowymi osiedlami i zabudową szeregową w graniczącej z Wrocławiem wsi Wysoka.
Jednak na Brylantowej pojawiła się atrakcyjna lokalizacja i postanowili wystartować tu i już uczyć się fachu na żywym organizmie. Łatwo nie było. Wszystko okazało się trudniejsze, niż się spodziewali.
Restaurant week
Paradoksalnie, dopiero tuż przed wybuchem epidemii zaczęli wychodzić na prostą.
- Początek 2020 r. był trudny. Styczeń w gastronomii zawsze taki jest. Potem były ferie, więc też niełatwo było. Fajnie zaczęło się robić w marcu. Mieliśmy już satysfakcjonujące utargi. Weekend od 6 do 8 marca pobił pod każdym względem nasze rekordy. Poczuliśmy, że jednak się uda - opowiada Podedworny.
Do środy 11 marca, kiedy jeszcze normalnie pracowały szkoły, firma jeszcze funkcjonowała. Potem przyszło najgorsze.
- Od kilku tygodni pracowaliśmy nad nowym menu. Zainwestowaliśmy w "Restaurant week", który we Wrocławiu startuje 15 kwietnia. Kupiliśmy nową zastawę, wynajęliśmy fotografa, a w piątek okazało się, że musimy zamknąć obie restauracje - mówi Paweł Podedworny.
Dowóz
To było najtrudniejszych kilka dni w ich gastronomicznej historii. Pojawiły się myśli o zwieszeniu działalności, ale wspólnie z zespołem zdecydowali o podjęciu wyzwania.
- Dostawa, to nie jest taka łatwa sprawa. Pośrednicy, jak np. pyszne.pl nie działają w tym rejonie Wrocławia. Musieliśmy zorganizować to sami. Na razie ja jeżdżę z dostawami - mówi przedsiębiorca.
Problem z dowozem potraw nie ogranicza się tylko do kwestii logistycznych. Dania muszą się nadawać do tego, by po kilkunastu, kilkudziesięciu minutach, nadal były smaczne. Dlatego zmienili menu i na profilu facebookowym "Miło mi", codziennie rano pojawia się inne, specjalnie przygotowane na ten konkretny dzień.
- Zmieniliśmy między innymi recepturę pizzy. Na szczęście mamy w zespole bardzo doświadczonego w tym zakresie człowieka. Wiedział, co zrobić, by ona nadal była smaczna po dostawie. Mówiąc krótko, by się nie zaparzyła w pudełku - mówi Podedworny.
Trudne decyzje
Niestety w ten szczególny czas firma musiała ograniczyć zatrudnienie. To nie były łatwe decyzje. W pracy zostali ci, dla których restauracja była jedynym źródłem zatrudnienia.
- W zespole zostali też ludzie z rodzinami. Musieliśmy zawiesić czasowo współpracę głównie ze studentami, którzy mają rodziny we Wrocławiu i ich sytuacja materialna jest stabilna. Pracę u nas, za którą jesteśmy wdzięczni, traktowali jako dodatkowe źródło dochodów - wyjaśnia Podedworny.
Obecnie obie restauracje działają w trybie zamówień z dowozem i odbiorem osobistym. Ta druga forma jest bezpieczna, na tyle, na ile to możliwe. Drzwi są zawsze otwarte, nie trzeba dotykać klamek, a jednocześnie w restauracji może przebywać tylko jeden klient, szybko odbierający potrawy czy pieczywo.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie