Za 190 tys. zł można kupić naprawdę dobry samochód. Tyle też miasto stołeczne Warszawa zapłaciło za jednego drona, który patroluje warszawskie osiedla i sprawdza, czy aby mieszkańcy nie wykorzystują niedozwolonego opału. A paradoksalnie sam dron jest w tym wszystkim najtańszy, bo kosztuje ok. 20 tys. zł. Tym, co podbija cenę, jest cały towarzyszący mu osprzęt, oprogramowanie, kamery… Dodajmy do tego specjalistyczne szkolenie strażników oraz serwisowanie i wychodzi okrągła sumka.
A ten cudowny osprzęt i elementy dodatkowe, które tak podbijają cenę, to różne czujniki, które wykrywają niepożądane związki chemiczne - formaldehyd i cyjanowodór, które powstają podczas spalania odpadów. Czujniki umieszczone są na wysięgniku (niemal metrowej rurce) – takim "nosie" drona, dzięki któremu strażnicy na bieżąco mierzą też zanieczyszczenia powietrza pyłami zawieszonymi PM1, PM2,5 i PM10.
Na wyposażeniu stołecznych strażników są dwa takie drony. I nie ma słowa przesady w stwierdzeniu, że pracują na pełen etat i dodatkowo robią sporo nadgodzin.
Dolot, pobieranie próbek i do bazy
Każdego dnia – łącznie z weekendami – dwuosobowe patrole wyjeżdżają na warszawskie osiedla, głównie domków jednorodzinnych. Drony mają na wyposażeniu tylko dwa zespoły, ale Oddział Ochrony Środowiska ma również do dyspozycji pięć specjalistycznych aut, które dziennikarze pieszczotliwie określili mianem "smogowozów" i nazwa ta szybko się przyjęła. Z zewnątrz wyglądają jak zwykłe radiowozy, ale szybkie spojrzenie do środka i już wiemy, że to prawdziwe mobilne laboratorium. W pokładowym arsenale jest m.in. fotometr laserowy, który w czasie rzeczywistym mierzy i pokazuje na wyświetlaczu stężenie aerozolu w badanym powietrzu, higrometry, za ich pomocą strażnicy potrafią szybko i precyzyjnie określić wilgotność drewna i parę innych gadżetów, dzięki którym już w chwili kontroli strażnicy wiedzą, czy ktoś nie truje okolicy.
Patrolowanie z dronem jest jednak o niebo łatwiejsze niż z nawet najlepiej wyposażonym samochodem, a to z prostego powodu: patrol rozstawia się i odpala drona, który może polecieć na odległość nawet 5 km. Nie trzeba więc chodzić od domu do domu i sprawdzać każdego paleniska z osobna. Wizytę strażnicy składają mieszkańcom dopiero wtedy, gdy nad ich kominem urządzenie wyczuje coś podejrzanego.
Spotkałam się z jedną taką grupą patrolową. Dron obsługuje st. insp. Adam Szarubko, który od kilku lat jest w czasie wolnym pasjonatem dronów, więc wydaje się człowiekiem na właściwym stanowisku.
Smog. Drony i zakazy w walce o lepsze powietrze
Błędy często wynikają z niewiedzy
Dron podlatuje do każdego komina i "nosem" zasysa dym. Zamontowane w nim systemy momentalnie ustalają, czy są to jakieś substancje szkodliwe. Wyniki pomiarów dosłownie w ciągu kilkunastu sekund pojawiają się na ekranie zamontowanego w smogowozie komputera.
Ludzie, nad domami których lata dron, różnie na niego reagują.
- Nasz dron w powietrzu niepokoi wielu mieszkańców. Zatrzymują się, patrzą i zastanawiają, dlaczego lata nad kominem w domu sąsiada. Czasem podchodzą i mamy okazję wyjaśnić im, czemu służy kontrola i że jeśli palą zgodnie z zasadami, to nie mają się czego obawiać – wyjaśnia Adam Szarubko.
Jeśli dron zbierze niepokojące próbki, to strażnicy złożą właścicielom domu wizytę, zajrzą do pieca, przeprowadzą rozmowę edukacyjno-ostrzegawczą. Kontrola może się zakończyć wystawieniem mandatu w wysokości do 500 zł lub skierowaniem sprawy do sądu, jeśli obwiniony nie przyznaje się do winy.
- Jak dotąd nie zdarzyło mi się, by ktoś zakwestionował nasze spostrzeżenia – zapewnia jednak Adam Szarubko.
Czy jego zdaniem kara w wysokości 500 zł za palenie śmieciami czy mokrym drewnem nie jest nazbyt łagodna? Nie wchodzi w dywagacje; takie przepisy. Co więcej, to tylko widełki i strażnicy mogą nałożyć niższy mandat.
- Najważniejsza jest edukacja. Wyjaśniamy ludziom, dlaczego to, co wkładamy do pieca, jest ważne. Błędy często wynikają z niewiedzy. Właściwie regułą jest, że złapany na gorącym uczynku zapewnia, że wymieni piec. Zwłaszcza ludzie starsi zachowują się honorowo: jest im naprawdę przykro, obiecują poprawę. Jeśli problemem są pieniądze, wyjaśniamy, w jaki sposób złożyć wniosek o dofinansowanie – zapewnia Szarubko.
Nałożenie mandatu i pogadanka wychowawcza nie zamykają jednak sprawy. Strażnicy lojalnie ostrzegają, że za jakiś czas (może za miesiąc, może za pół roku – ale to się stanie na pewno) wrócą w tę okolicę i jeśli ponownie ustalą, że właściciele nic sobie z zakazów i nakazów nie robią, będzie już mandat w pełnej wysokości. Jeśli i to nie pomoże, sprawa trafi do sądu.
Stare oleje samochodowe to śmierć
W jednym przypadku strażnicy nie patyczkują się i wystawiają mandat w pełnej wysokości. Nie mają żadnego pobłażania dla palących rakotwórczym olejem przepracowanym. To domena warsztatów samochodowych, gdyż mają do starego oleju samochodowego najłatwiejszy dostęp. Zgodnie z zasadami taki olej musi zostać odsprzedany firmie profesjonalnie zajmującej się jego utylizacją. Ale to kosztuje, więc nie brakuje mechaników, którzy postanawiają dać olejowi drugie życie. Może tak i wychodzi taniej, ale skutki stosowania takiego oleju latami mogą odczuwać wszyscy mieszkający w okolicy.
- Do tych ludzi często nie trafiają argumenty, że trują okolicę. Tłumaczę im więc inaczej: "dzisiaj pan pali olejem przepracowanym i oszczędza pan pieniądze, ale za kilka lat może pan trafić na onkologię. Albo zniszczy pan zdrowie swoich dzieci". I to zdecydowanie bardziej działa na ich wyobraźnię – mówi Szarubko.
Świadomość szkodliwości używania olejów przepracowanych jest coraz większa, swoje zrobiły też częste kontrole straży miejskiej. Widać to w statystykach wystawianych mandatów: w 2017 r. straż miejska nałożyła na warsztaty samochodowe 72 mandaty za spalanie substancji nielegalnych (w praktyce to najczęściej właśnie olej przepracowany), w 2018 r. było ich 75, ale w 2019 odnotowano widoczny spadek: do 47.
Powód do zadowolenia? Nie do końca. Ukarani raz czy drugi zmieniają wprawdzie sposób ogrzewania, ale szkoda im wyrzucić sprawny, koniec końców, piec. Odsprzedają go zatem warsztatom, które działają w mniej kontrolowanych miejscach. O ile więc w miastach skala stosowania olejów przepracowanych wyraźnie się zmniejszyła, to w miasteczkach i na wsiach, gdzie nie ma wyspecjalizowanych do kontroli jednostek, toksyczne substancje swobodnie ulatują w powietrze.
To nie silnik, ale agregat
Siadamy przed monitorem. Pan Adam pokazuje mi, jak odczytywać wyniki pobranych próbek.
- Dron wychwycił PM-y, ale to jeszcze nic złego nie oznacza. Po prostu ktoś w okolicy używa pieca, ale wynik w normie, więc to jest piec dobrej jakości. Gdyby PM-y były na bardzo wysokim poziomie, to by mogło oznaczać, że ktoś albo właśnie rozpala, albo ma stary piec. Wskazówką, że palone są śmieci lub tworzywa, będzie pojawienie się cyjanowodoru. Gdyby analiza wykazała obecność mieszanki formaldehydu z cyjanowodorem, oznaczałoby to, że ktoś spala na przykład lakierowane drewno. Bo drewno wytwarza formaldehyd, a cyjanowodór będzie z lakieru, farb – wyjaśnia możliwe warianty.
Dron wykonuje swoją pracę błyskawicznie. Dolot nad komin, zebranie próbek, powrót na ziemię. Zanim to jednak nastąpi, operator musi wyjąć kilkanaście ruchomych elementów ze specjalnych skrzyń, a po zakończeniu akcji wszystko zdemontować i z powrotem ułożyć w odpowiednich przegródkach. I tak za każdym razem. To kwestia bezpieczeństwa tej drogiej, umówmy się, "zabawki".
Stoimy obok samochodu i jedna myśl nie daje mi spokoju: my tu o ochronie środowiska, o zmniejszaniu emisji i karaniu tych, którzy nie chcą się dostosować, a nieustannie zagłusza nas warkot samochodu. I huczy tak od dobrych dwudziestu minut.
- Nie pani pierwsza zwróciła nam na to uwagę. Podchodzą do nas często ludzie i pytają, dlaczego w czasie kontroli nie wyłączamy silnika. Ale on jest cały czas wyłączony. To pracuje agregat, który zasila znajdujące się w aucie komputery – wyjaśnia Szarubko.
Drony kontrolują też nielegalnie odprowadzane szambo
- Drony robią niesamowitą rzecz. Nie tylko pozwalają nam szybko ustalić, czy ktoś truje, ale też dyscyplinują wszystkich mieszkańców. Ludzie widzą, że przyjeżdżamy bez zapowiedzi, więc bardziej się pilnują. Dronowi nic nie umknie. Jeśli ktoś pali śmieci, to wcześniej czy później wpadnie. Od początku 2019 r., kiedy zaczęliśmy korzystać z dronów, stwierdzamy coraz mniej przypadków nieprawidłowego palenia – mówi Adam Szarubko.
Przyznaje, że ludzie często podchodzą, by podziękować, że po tym, jak patrol kilka razy pojawił się w okolicy, z jednego z "podejrzanych" kominów przestał się wydobywać nieprzyjemny zapach. Obecność drona, który zobaczy wszystko, czego nie wychwyci ludzkie oko z poziomu ziemi, działa zresztą prewencyjnie również w innych sytuacjach.
- Podchodzi do nas kiedyś na oko dziesięcioletni chłopiec. Pyta, co robimy, co widzimy z góry, jak się tym steruje. Pokiwał głową ze zrozumieniem i odszedł. Następnego dnia znów byliśmy w okolicy i chłopiec ponownie do nas podszedł. O czymś zaczął opowiadać i w którymś momencie mówi, że "dziadek dziś do nas nie wyjdzie, bo jest bardzo zmęczony". Pytam więc, co się dziadkowi stało. A chłopiec, z poważną miną, opowiada, że po naszym odjeździe cały dzień przekopywał szambo na działce – opowiada Adam Szarubko.
Skąd to zamieszanie w rodzinie chłopca? Dron jest postrachem nie tylko tych, którzy palą tym, czym nie wolno, lecz również ludzi, którzy nielegalnie wyprowadzają ścieki. Gdy sezon grzewczy się kończy, drony nie udają się na półroczny wypoczynek, lecz wykorzystywane są właśnie do ustalania, czy ktoś nie wylewa nieczystości do wód lub na pola albo nie składuje odpadów w miejscach do tego nieprzeznaczonych. A i tu naruszeń, niestety, nie brakuje.
- Złapani często próbują się tłumaczyć, że to, mówiąc wprost, nie ich rura, nie ich ścieki. Ale zdjęcia nie kłamią – mówi strażnik.
Towarzyszyłam patrolowi przez prawie cztery godziny i w tym czasie dron nie wskazał niczego niepokojącego. Tak na szczęście jest coraz częściej, ale strażnicy przecząco pokręcili głową, gdy spytałam, czy wkrótce przeprowadzane dzień w dzień kontrole przejdą do historii.
- Od 1 stycznia 2023 r. będzie obowiązywać zakaz używania kotłów na węgiel lub drewno, niespełniających wymagań dla klas 3, 4 lub 5 i będziemy to kontrolować. Poza tym jest jeszcze wiele do zrobienia w kwestii gospodarowania odpadami ciekłymi przez niektórych mieszkańców. Jak wcześniej wspominałem, dron przy pomocy kamery termowizyjnej potrafi namierzyć miejsce zrzutu takich nieczystości, a potem po nitce do kłębka… - mówi mój rozmówca.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl