1552 nowe zakażenia - to statystyki koronawirusa w Polsce z ostatniej doby. W ciągu minionego tygodnia służby sanitarne wykryły już 9,8 tys. zakażeń. To już pewne - takiego tygodnia epidemii w Polsce jeszcze nie było.
Sytuację można zobrazować jeszcze w jeden sposób. Rekordy padły każdego dnia. Takiego poniedziałku, wtorku, środy, czwartku i piątku również w historii epidemii w Polsce nie było.
W żadnym z ostatnich siedmiu dni liczba zakażeń nie spadła poniżej progu 1 tys. Łącznie wykrytych jest już 91,5 tys. zakażeń (z czego 69,6 tys. osób uznanych jest za ozdrowiałych). Próg 100 tys. infekcji w Polsce przekroczymy w ciągu najbliższych 6 dni (o ile epidemia nie przyśpieszy lub nie zwolni).
W kwarantannie z kolei przebywa blisko 130 tys. osób. Nie jest to rekordowa liczba, choć to poziom dawno niewidziany. W szczytowym momencie epidemii na kwarantannie było aż 180 tys. osób. Warto jednak pamiętać, że był to moment masowego powrotu Polaków do kraju. Oni automatycznie wpadali w izolację. A to oznacza, że dzisiejsza sytuacja wcale nie jest lepsza od tej sprzed kilku miesięcy.
Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że znacznie urosła liczba osób podpiętych pod respiratory. Teraz jest to już 150 osób. Jeszcze tydzień temu było o połowę mniej. A to oznacza, że przyrost liczby zakażonych o 10 tys. osób, odbił się na 80 kolejnych zajętych respiratorach. Jednocześnie w ciągu tygodnia liczba zajętych łóżek zwiększyła się o blisko 500 - z 1,9 tys. do 2,4 tys.
Czytaj także: Mapa 500+. W niektórych województwach znaczy więcej
Tę statystykę warto jednak obserwować w dłuższym terminie. Od momentu wzrostu liczby zakażeń do wzrostu liczby osób z poważnymi problemami zdrowotnymi mijają zwykle 2 tygodnie. Do drastycznego wzrostu liczby zgonów dochodzi najczęściej w ciągu kolejnych 2 tygodni.
Nowe obostrzenia od połowy miesiąca
Efekt ostatnich wzrostów jest jeden. To zmiany w obostrzeniach. Największą nowością jest zmniejszona liczba gości na weselach. A to zła informacja dla par i osób planujących wesele.
Do tej pory obowiązywał limit 150 osób w strefach zielonych, 100 osób w strefach żółtych i 50 osób w strefach czerwonych. Zdecydowana większość Polaków mogła się zatem bawić na weselach 150-osobowych. Po zmianach będzie to już tylko 100 osób w strefach zielonych, a 75 osób w strefach żółtych.
Dużą zmianą jest również obowiązek noszenia maseczek w otwartych przestrzeniach również w strefach żółtych. Wyjście do sklepu oznacza założenie maseczki już w domu i ściągnięcie jej po powrocie. Na ulicy i w samym sklepie maseczka jest już obowiązkowa. W większej części Polski maski są obowiązkowe w przestrzeniach zamkniętych (lub tam, gdzie nie można zachować odległości). W strefach są obowiązkowe również w przestrzeni otwartej.
Inne nowości? Ograniczony czas pracy restauracji, klubów i pubów w strefie czerwonej (najbardziej dotkniętej wirusem). Mogą być otwarte tylko do godziny 22.
W tej chwili w strefie żółtej i czerwonej jest dokładnie 21 powiatów. Jak wynika z wyliczeń money.pl, zmiany dotkną aż 1,7 mln osób. Tylu Polaków zamieszkuje w tej chwili obszar objęty większymi restrykcjami.
Czytaj także: Nowy minister rolnictwa? Kołodziejczakowi puściły nerwy
Jak wynika z informacji money.pl zmiany dotyczące funkcjonowania zasad najprawdopodobniej wejdą w życie dopiero od połowy października. Ministerstwo Zdrowia do końca tygodnia przedstawi w tej sprawie odpowiedni projekt, a następnie przeprowadzi jego konsultacje. Vacatio legis zmian (czyli okres pomiędzy datą publikacji a datą wejścia w życie przepisów) planowany jest na kolejne 7 dni. A to sprawia, że nowości nie pojawią się wcześniej niż w okolicach 15 października.
Rośnie liczba zakażeń, a "lockdownu" nie ma
Już dziś jednak pojawiają się pytania, jak to możliwe, że lockdown całej gospodarki i zamknięcie szkół pojawiły się w Polsce w momencie, gdy… mieliśmy ledwie kilkanaście zakażeń. Dziś jest ich 100 razy więcej, a zmiany dotykają tylko części powiatów.
Adam Niedzielski w rozmowie z money.pl nie ukrywa, że różnice pomiędzy wiosną a jesienią są w zasadzie dwie. Pierwsza to wiedza na temat wirusa i dostępnych leków, ograniczających jego moc. Druga to koszty ekonomiczne. Gospodarka drugiego tak istotnego zamknięcia mogłaby już nie przetrwać w nienaruszonym stanie.
Czytaj także: Zwolnił 200 osób. Prezes bez pomocy pisze list
I to zmartwienie o finanse widać również w innych krajach. Przykład? Chorwacja - jako bezkosztową zmianę, która pozwala ograniczyć transmisję wirusa - traktuje ściszanie muzyki w lokalach. Po co? By ludzie nie krzyczeli podczas rozmów.
- Sytuacja na wiosnę, gdy koronawirus dopiero docierał do Polski, była zupełnie inna niż dziś. Nie można jej porównywać jeden do jednego - mówi money.pl Adam Niedzielski, minister zdrowia.
- W marcu bardzo mało wiedzieliśmy o nowym wirusie, który nas zaatakował. Nikt nie wiedział na dobrą sprawę, z czym będziemy się mierzyć. Widzieliśmy natomiast dramatyczną sytuację we Włoszech, w Hiszpanii, w Wielkiej Brytanii. Widzieliśmy brak możliwości działania służby zdrowia w krajach wysoko rozwiniętych. Widzieliśmy trumny na samochodach ciężarowych. A do tego słyszeliśmy o trudnych decyzjach lekarzy i dylematach, kogo ratować, a kogo nie - mówi.
- Lockdown w takim momencie był jedynym racjonalnym wyjściem. To pozwoliło ograniczyć liczbę zakażeń i dało nam czas na przygotowanie służby zdrowia do walki - mówi. Jak wskazuje w rozmowie z money.pl, "dziś lepiej znamy wirusa". - Więcej wiemy o jego zjadliwości, on sam ewoluował po drodze. Mamy sprzęt szpitalny, mamy wypracowane rozwiązania i strategię, która zakłada ważenie ryzyka - przekonuje.
I jak podkreśla, istotne są również ewentualne skutki ponownego zamknięcia gospodarki i zatrzymania dzieci w domach.
- Koszt zatrzymania dzieci w domach jest dziś większym ryzykiem niż możliwe zakażenia w szkołach. Myślę tu przede wszystkim o kosztach psychicznych i rozwojowych dzieci. Pamiętajmy też, że gospodarka musi funkcjonować. Tylko wtedy działa służba zdrowia, gdy są środki na jej finansowanie - dodaje.
Mapa bezrobocia. Rekord padł na Mazowszu
I podobne zdanie prezentują niezależni eksperci. Jak mówi w rozmowie z money.pl dr Michał Sutkowski z Kolegium Lekarzy Rodzinnych, wiedza o wirusie się zmieniała.
- W sytuacji, gdy widzimy obrazki z Chin, a później z południa Europy, trudno o inną reakcję. Każdy zdawał sobie sprawę, że może być trochę nad wyrost, trochę zbyt radykalna, ale innej opcji po prostu nie było - tłumaczy.
- Dziś mamy nie tylko wiedzę o wirusie, ale potwierdzone metody minimalizowania jego siły. Wciąż jest niebezpieczny, wciąż musimy o siebie dbać, ale współczesna medycyna przychodzi nam w wielu miejscach z pomocą - dodaje. I jak podkreśla, na "lockdown" patrzymy często w kategoriach zero-jedynkowych, czarno-białych.
- Pewna forma "lockdownu" wciąż trwa. Wciąż musimy zachowywać dystans, wciąż musimy dbać o higienę, wciąż powinniśmy w wielu miejscach mieć zasłonięte usta i nos. Niestety jednak świat nie kończy się na koronawirusie, trzeba leczyć inne choroby, trzeba w miarę sprawnie funkcjonować. To jest wyzwanie, któremu w tej chwili musimy sprostać - dodaje.