Od październikowego strajku w LOT minęły już 3 miesiące. Choć pracownicy nie pikietują już pod siedzibą, a na korytarzu nie klęczą już prezes Milczarski i szefowa związków Monika Żelazik, to w spółce wciąż daleko jest od spokoju.
Jak informuje środowa "Gazeta Wyborcza", 16 stycznia to ostatni dzień na osiągnięcie porozumienia. A do tego wciąż daleko. I to mimo przywrócenia do pracy Moniki Żelazik i 67 zwolnionych w październiku osób. To był podstawowy warunek pracowników, żeby do rozmów w ogóle usiąść.
Oprócz tego związkowcy domagają się zmian w sposobie wynagradzania. I choć LOT zapowiada, że przeznaczy 20 mln zł na podwyżki, to strony wciąż nie mogą się zgodzić w kwestii sposobu rozdziału środków.
Zarząd chciałby, żeby pieniądze trafiły do pracowników w formie premii za punktualne rejsy. Ale personel pokładowy twierdzi, że nie ma na to wpływu, więc propozycję odrzucają. Szefostwo związku napisało nawet maila do pracowników, w którym nie zostawia suchej nitki na prezesie Rafale Milczarskim.
"Jesteśmy oburzeni czterogodzinnym monologiem, w którym dwie godziny poświęcono na krytykę Związków Zawodowych, a pozostałe dwie na omawianie sukcesów pana Milczarskiego. Sugestie tego człowieka o współpracy zarządów Związków Zawodowych z obcym wywiadem powinny zastanowić, czy jest to człowiek poczytalny" - napisali związkowcy, cytowani przez "GW".
Eksperci twierdzą, że od porozumienia może zależeć posada Rafała Milczarskiego. Z końcem stycznia wygasa jego trzyletni kontrakt. Przedłużenie go ma rzekomo zależeć m.in. od opinii pracowników.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl