Paweł Gospodarczyk, money.pl: Prezydent Serbii Aleksandar Vučić deklaruje utrzymanie proeuropejskiego kursu, rezygnuje z rosyjskiej bazy wojskowej w swoim kraju, a z drugiej strony chce utrzymania dobrych relacji z Moskwą. Jak długo da się funkcjonować w takim rozkroku?
Dr hab. Konrad Pawłowski, kierowniki Działu Bałkańskiego w Instytucie Europy Środkowej, pracownik naukowy UMCS: To jest dziś najważniejsze pytanie serbskiej polityki zagranicznej. Serbia jako państwo aspirujące do członkostwa w Unii Europejskiej ma pewne zobowiązania, które polegają na dostosowaniu krajowej polityki do zasad UE, także w kwestii stosunku do Rosji. Pozycja kraju na arenie międzynarodowej opera się w założeniu na czterech filarach: Unii Europejskiej, Stanach Zjednoczonych, Chinach i właśnie Rosji. Serbowie chcą siedzieć na wszystkich tych krzesłach na raz.
W sytuacji, kiedy konflikt geopolityczny między mocarstwami się zaostrza, serbska dyplomacja znalazła się w niezręcznej sytuacji, bo przecież nie można przyjaźnić się z każdym. Wszystkie te strony oczekują od Serbii deklaracji, w mniejszym lub większym zakresie, dotyczącej kierunku rozwoju w sferze polityki zagranicznej. UE czeka na przyłączenie się do sankcji przeciwko Rosji, choć Serbowie przyjęli strategię neutralności wobec wojny w Ukrainie. 25 lutego Rada Bezpieczeństwa Narodowego w swoim stanowisku odwołała się do poszanowania prawa międzynarodowego i poparcia integralności terytorialnej Ukrainy. I tyle. Belgrad będzie prowadził politykę wielowektorowości tak długo, jak będzie możliwe. Niektórzy eksperci do spraw stosunków międzynarodowych twierdzą, że Serbia jest zbyt mała, nie ma możliwości, żeby faktycznie być neutralną. Fakt faktem przyjdzie taki moment, w którym lawirowanie między Wschodem a Zachodem będzie niemożliwe do kontynuacji.
Pod względem ekonomicznym, głównym partnerem handlowym Serbii nadal są kraje europejskie. Racjonalne podejście wynika z geografii i ekonomii, ale problemem jest sentyment obywateli do Rosji, którego zignorować się nie da. Stąd balansowanie mające charakter taktyczny. Serbowie uważają, że Zachód przyczynił się do ich porażki we wszystkich konfliktach w latach 90., w których brali udział. Ta antyzachodnia trauma, choć w znaczącym stopniu wygaszona, jest wciąż żywa.
Jak wyglądają relacje handlowe Serbii z Rosją? Jak wpłynęła na nie wojna w Ukrainie?
Serbia jest zależna od gazu z Rosji. Przez lata rosyjskie inwestycje w Serbii dotyczyły przede wszystkim sektora energetycznego, strategicznego dla Belgradu. Dziś wyzwaniem, które obóz Vučicia rzucił sam sobie, jest złagodzenie skutków zachodnich sankcji na Rosję w taki sposób, aby w jak najmniejszym stopniu odbiły się one na kondycji rodzimego biznesu. Próby wyrwania się spod energetycznej zależności od Kremla zostały już podjęte, bo serbska polityka teoretycznie ma w założeniu bronić interesów państwa, a nie być prorosyjska czy proeuropejska. Serbia nie może być częścią Zachodu w sposób widoczny. Stąd gesty przyjaźni wobec Rosji, które wynikają z oczekiwań społeczeństwa. To skomplikowane. Kreml mówi: "mamy partnera, mamy poparcie w Europie", choć to oczywiście propaganda. Putin, który przez lata był najpopularniejszym zagranicznym politykiem wśród Serbów, chce uczynić z Serbii przyjaciela pokroju Białorusi. Serbscy politycy zabijali się o to, kogo Putin wskaże jako faworyta w wyborach, bo to przekładało się na wynik. Idealistyczny obraz wielkomocarstwowej Rosji był kreowany przez serbskie media. Vučić jest jednak politykiem racjonalnym. Wie, gdzie leży granica.
Ciekawy przy tym do odnotowania jest fakt, że w 2019 r. wyszło na jaw, że Serbia sprzedawała broń Ukrainie. Pociski z zakładów Krušik trafiały do ukraińskiej armii i były wykorzystywane przeciwko separatystom w Donbasie. Moim zdaniem nie jest wykluczone, że serbska broń jest używana w Ukrainie również obecnie.
Są obawy o rosyjską interwencję wojskową w kontekście Kosowa?
To nierealne, dopóki rządzi Serbska Partia Postępowa, choć temat jest medialny. Opozycja zarzuca Vučiciowi działanie wbrew standardom demokracji w ramach swojej prezydentury, ale faktem jest, że gwarantuje on stabilność w kontekście relacji z Kosowem i jest w stanie kontrolować napięcia. Konflikt zbrojny nie wchodzi w grę, bo byłby to de facto konflikt z NATO, a to byłoby szaleństwo. Obecnie to jest wojna dyplomatyczna, która została już nieco załagodzona. Wojna w Ukrainie natomiast pokazała, że Zachód jest zintegrowany i nie dopuści do otwarcia kolejnego frontu w Europie.
Co dalej? Można oczekiwać postawienia "kropki nad i" ws. integracji Serbii z Zachodem?
Myślę, że nie. Vučić będzie kontynuował politykę balansowania tak długo, jak się da. Nie jest w jego interesie, żeby jednoznacznie opowiedzieć się ku integracji z UE, kiedy 80 proc. społeczeństwa w kraju, na którego czele stoi, wyraża sympatię do Rosji. To nie jest antyukraińskość tylko wyidealizowana przez propagandę prorosyjskość. Poparcie dla członkostwa w Serbii w Unii Europejskiej jest dziś historycznie niskie. Władze na razie nie mają motywacji do czynienia wysiłków na rzecz zbliżenia z Europą. Serbia jednak prędzej czy później będzie musiała wybrać, czy opowie się przeciwko Zachodowi jak na początku lat 90., czy pójdzie śladem marszałka Tity, który w 1948 r. odłączył się od Stalina.
Paweł Gospodarczyk, dziennikarz money.pl