Rząd właściwie rzutem na taśmę zdążył wprowadzić dodatkową niedzielę handlową 6 grudnia. Bardzo zależało na tym głównie właścicielom galerii handlowych i sklepów, które się w nich mieszczą.
Po okresie zamknięcia kolejny dzień handlowy miał dać im szansę na podreperowanie budżetów. Dodatkowo, jak argumentowano, pozwoliło to rozłożyć przedświąteczny ruch na dłuższy okres.
Z kolei związkowcy apelowali do rządu, a następnie do prezydenta, aby dzień ten zachować wolnym od pracy, a tym samym umożliwić odpoczynek szczególnie obciążonym pracownikom handlu.
Teraz handlowa Solidarność przekonuje, że ostatecznie kolejna niedziela handlowa była fiaskiem dla sprzedawców.
- Zbadaliśmy obroty w kilkunastu hipermarketach w całej Polsce, w sklepach mniejszego formatu oraz w butikach mieszczących się w galeriach handlowych. We wszystkich typach sklepów ruch był znacznie mniejszy, nie tylko w porównaniu do soboty, ale również do pozostałych dni poprzedzającego tygodnia – przekonywał szef handlowej Solidarności Alfred Bujara.
Jak podał, np. w dwóch warszawskich hipermarketach obroty w niedzielę były o dwie trzecie niższe, niż w sobotę; z kolei w części butików oraz sklepów z biżuterią i akcesoriami ruch w niedzielę był o 75 proc. mniejszy, niż w sobotę.
- Potwierdziło się to, przed czym przestrzegaliśmy. Ustanowienie niedzieli handlowej 6 grudnia nie miało żadnego sensu ekonomicznego, nie zwiększyło też bezpieczeństwa w sklepach. Jedyny efekt był taki, że pracownicy sklepów spędzili mikołajki za sklepową kasą, zamiast ze swoimi dziećmi – podkreślił.
Z obserwacji związkowców wynika, że handlowa niedziela 6 grudnia nie przełożyła się też na zmniejszenie ruchu w galeriach handlowych we wcześniejszych dniach.
Co innego jednak twierdzą analitycy PKO BP. Według ich wyliczeń większość strat związanych z zamknięciem galerii handlowych w listopadzie zostało już odrobione.
Pomogła w tym właśnie niedziela handlowa i przedświąteczna gorączka po otwarciu sklepów "To gwarancja szybkiego odrabiania strat w handlu" - piszą eksperci PKO.