Rzecznik Praw Obywatelskich wniósł właśnie skargę nadzwyczajną do Sądu Najwyższego w sprawie kary finansowej dla Polskiego Stronnictwa Ludowego za nieprawidłowości z kampanii wyborczej w 2001 r. Za gromadzenie na jednym rachunku bankowym środków funduszu wyborczego oraz komitetu wyborczego w wyborach, które odbyły się prawie 21 lat temu, PSL straciło ponad 9 mln zł. RPO skarży postanowienie Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 2009 r. w tej sprawie. Zwraca uwagę, że nie istniał wtedy wyraźny przepis wymagający utworzenia dwóch oddzielnych rachunków. Co więcej, konsekwencją odrzucenia sprawozdań finansowych partii było nałożenie na ludowców przez Państwową Komisję Wyborczą w sumie aż trzech sankcji, bo PSL straciło także 75 proc. dotacji podmiotowej za wybory z 2001 r. oraz 30 proc. subwencji należnej w 2002 r.
PSL: nie ma drugiej formacji, która tyle zapłaciłaby państwu
- Przepadek korzyści stanowił zatem już trzecią z kolei sankcję. Naruszono tym samym konstytucyjny zakaz wielokrotnego karania za ten sam czyn — przekonuje w komunikacie Rzecznik Praw Obywatelskich.
Dodaje także, że postanowienie sądu wymierzyło sankcję rażąco niewspółmierną do wagi czynu. - O ponadstandardowej surowości tej sankcji świadczy, że niemal dziesięciokrotnie przekraczała ona maksymalną wysokość grzywny — czytamy w komunikacie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
RPO wnosi więc o uchylenie zaskarżonego postanowienia w całości i orzeczenie co do istoty poprzez oddalenie w całości apelacji PKW albo o przekazanie sprawy Sądowi Apelacyjnemu w Warszawie do ponownego rozpoznania.
Prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz z satysfakcją przyjmuje inicjatywę RPO.
- Zostaliśmy wtedy niesłusznie ukarani. Według mnie to była po prostu próba likwidacji PSL-u. Spłaciliśmy wszystkie zobowiązania wobec Skarbu Państwa ogromnym wysiłkiem. Nie ma drugiej formacji, która tyle zapłaciłaby państwu. Kara na pewno nie była współmierna do winy - mówi money.pl szef ludowców.
Partie sporo płacą za swoje błędy
Ludowcy nie są jedyną partią, która była na bakier z przepisami, co doprowadziło także do kłopotów finansowych. W tarapatach znalazło się ugrupowanie założone przez Ryszarda Petru. Nowoczesna z powodu niedopilnowania procedur straciła w 2016 r. 6 mln zł rocznej subwencji. To był efekt tego, że podczas kampanii wyborczej organizacja przekazała pieniądze z rachunku partii bezpośrednio na konto komitetu wyborczego. Zgodnie jednak z kodeksem wyborczym pieniądze powinny po drodze przejść przez konto funduszu wyborczego, tak się jednak nie stało. Wiadomo też, że partia ciągle ma długi, spłaca jeszcze zaciągnięty kredyt. W międzyczasie Nowoczesna finansową stratę próbowała rekompensować sobie na różne sposoby. Partia organizowała - z różnym skutkiem - finansowanie z kieszeni sympatyków. Ale wpłacane przez nich pieniądze to tylko mały ułamek tego, na co mogły liczyć największe partie z subwencjami.
Kilka dni temu "Rzeczpospolita" jako pierwsza informowała o tym, że Paweł Kukiz straci partię przez niezłożenie sprawozdania finansowego K’15. Formacja długo nie działa, bo została założona w 2020 r. Choć sam Kukiz wszedł do Sejmu, nie startując z partyjnych list, to potem tłumaczono, że założenie partii to "kolejne narzędzie" do wpływania na politykę. Teraz to się skończy, bo zgodnie z ustawą o partiach politycznych w przypadku niezłożenia przez partię sprawozdania finansowego w terminie Państwowa Komisja Wyborcza występuje do sądu z wnioskiem o wykreślenie jej z ewidencji. Kukiz zarówno w materiale dziennika, jak i potem tłumaczył, że dla niego wykreślenie partii z rejestru nie stanowi większego problemu.
- Partię założyć chcieli działacze. Powiedziałem im: jeśli chcecie, to zakładajcie i pilnujcie formalności - przekonuje poseł.
Jak finansować partie?
Zresztą Paweł Kukiz od lat postulował, aby zaprzestać finansowania partii z budżetu. Politolog prof. Michał Jacuński z Uniwersytetu Wrocławskiego uważa jednak, że takie podejście do zwykła demagogia. - W całej Europie przeważają głosy, że publiczny mechanizm finansowania partii, przy wielu ułomnościach, jest jednak lepszy i bardziej przejrzysty niż transfery środków prywatnych — przekonuje naukowiec w rozmowie z money.pl. Według niego nie należy robić w tym systemie rewolucji. Ekspert opowiada się za tym, aby opracować rozwiązania, które umożliwią finansowanie w bardziej powszechny sposób partii, które dopiero zaczynają swoją działalność i nie mogą liczyć na państwową subwencję. Wskazuje także przyczynę problemów niektórych partii.
- Pamiętajmy, że zasady dla wszystkich są takie same. Niektóre organizacje nie mają problemu z rozliczaniem subwencji czy dotacji. Tam, gdzie dochodzi do rażących błędów, to najczęściej efekt braku wiedzy, odpowiedniego zaplecza i złego zarządzania. Wtedy też partie same sobie robią krzywdę — przekonuje politolog.
Co nie oznacza, że jest ona za restrykcyjnym karaniem partii za wszystkie błędy. - Jeśli mówi o oczywistej omyłce, to powinna być zachowana pewna elastyczność, a nie - bezkompromisowe podejście do każdego przypadku — dodaje Michał Jacuński.
Najwięksi mają spory kawałek tortu do podziału
Jednym z najważniejszych źródeł finansowania partii politycznych jest subwencja. To bezzwrotne dofinansowanie z budżetu państwa. Nie każda partia może liczyć na taką pomoc. Subwencja przyznawana jest partiom, które w wyborach parlamentarnych przekroczył próg 3 proc. ważnie oddanych głosów, w przypadku koalicji ten próg wynosi 6 proc. Umowa koalicyjna określa proporcje, w jakich subwencja jest dzielona pomiędzy poszczególnych partnerów. Wysokość rocznej subwencji dla danej partii ustalana jest w oparciu o procent uzyskanych głosów poparcia, a później - przeliczana na każdy głos. Przepisy dosyć ogólnie regulują, na co partie mogą wydać pieniądze, bo mowa jest o celach statutowych. Obecnie partie mają do podziału rocznie blisko 70 mln zł, co jest rekordową kwotą po tym, jak w 2010 r. Sejm obniżył pieniądze dla partii o połowę. Na największe finansowe wsparcie może liczyć Prawo i Sprawiedliwość oraz następnie Platforma Obywatelska.
Autorka: Malwina Gadawa, dziennikarka money.pl