W środę 13 kwietnia Komisja Finansów Publicznych pozytywnie zaopiniowała kandydaturę prof. Adama Glapińskiego na sześcioletnią kadencję prezesa Narodowego Banku Polskiego, ale samo głosowanie nad kandydaturą nie przeszło już jednak tak gładko. Swój głos "za" oddało 27 posłów, przeciw było 26, a jedna osoba się wstrzymała. Komentatorzy polityczni oceniali, że przepchnięcie jednego z najbardziej zaufanych ludzi Kaczyńskiego w Sejmie będzie jedynie formalnością. Jednak się przeliczyli. Minął już ponad tydzień, a profesor wciąż czeka na swój czas. Dziś wszystko się rozstrzygnie. Pytanie, skąd opóźnienia i dlaczego nie przegłosowano reelekcji jeszcze przed świętami, jak pierwotnie zakładano?
Glapiński na bocznym torze. PiS zwleka z decyzją
Pytani przez nas posłowie opozycji mówili w zeszłym tygodniu, że szef NBP nie ma większości w parlamencie, dlatego PiS czeka, liczy posłów i dogaduje się z różnymi frakcjami. Samo PiS jest pewne swego. Wicepremier Henryk Kowalczyk zapewniał w rozmowie z nami, że partia nie ma czego się obawiać podczas głosowania w Sejmie. – Mamy większość i przegłosujemy w odpowiednim czasie kandydaturę Adama Glapińskiego – deklarował.
Sprawa nie jest jednak tak oczywista. Jak ustalił money.pl, są dwa powody zwlekania Zjednoczonej Prawicy z głosowaniem ws. Glapińskiego.
Pierwszy to ten najbardziej oczywisty – inflacja.
Prezes w zeszłym roku spotykał się z najważniejszymi politykami PiS i przekonywał, że bardzo wysokiej inflacji nie będzie. On naprawdę w to wierzył. Teraz musi połknąć własny język – mówi nam jedna z osób blisko związanych z Jarosławem Kaczyńskim.
Szef NBP stał się więc niejako twarzą nakręcającej się spirali cen, a to teraz jeden z największych problemów rządu.
PiS zleciło bowiem badania, z których jasno wynika, że to właśnie galopujący wzrost cen najbardziej zniechęca elektorat prawicy. Partia już na początku grudnia wiedziała, że nadchodzą gospodarczo trudne czasy – wysoka inflacja i niski wzrost gospodarczy nie są najbardziej komfortowymi warunkami do starania się o głosy wyborców. Stąd próba zrzucenia winy za wysokie ceny na Rosję (premier i posłowie zaczęli używać słowa "putinflacja" – przyp. red.). To jedynie polityczna narracja, która w dodatku w połowie składa się z kłamstwa, bo wysokie ceny surowców wywołane agresją Putina stanowią niecałą połowę inflacji w Polsce, reszta to już czynniki krajowe.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wraca afera KNF. Glapiński nagrany?
Drugi powód kunktatorstwa Zjednoczonej Prawicy jest znacznie ciekawszy. Ale żeby go nakreślić, musimy cofnąć się do listopada 2018 r. i gorącego okresu na styku wielkiego biznesu, dużych pieniędzy i brudnej polityki. Innymi słowy – do afery KNF.
Dla przypomnienia: jeden z najbogatszych Polaków, właściciel m.in. Getin Noble Banku, oskarżył ówczesnego szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego, że ten w zamian za parasol ochronny nad jego bankami domagał się łapówki rzędu 40 mln zł.
Jak opisywała "Gazeta Wyborcza", po tym, jak Leszek Czarnecki nagrał propozycję Chrzanowskiego, obaj poszli do prezesa NBP. Glapiński miał powiedzieć Czarneckiemu, że szef KNF naświetlił mu sytuację bankiera i dobrze się o nim wyrażał. "Wyborcza" przekonywała, że właściciel Getin Noble Banku mógł to odczytać jako sygnał, że Glapiński wie o wszystkim, a spotkaniem "pieczętuje korupcyjną propozycję".
Co ciekawe, sam szef banku centralnego nie wykluczał, że został wtedy przez Czarneckiego nagrany. – Było takie krótkie spotkanie kurtuazyjne ze świadkami w gronie kilku osób – mówił prezes Glapiński kilka dni po wybuchu afery.
Z tego, co słyszę, przynajmniej od takiego adwokata, to być może wszystko w ogóle nagrywał (Czarnecki – przyp.red.). Jest bardzo możliwe, że i tę rozmowę nagrywał – twierdził wtedy Adam Glapiński.
"Glapiński to bomba z opóźnionym zapłonem"
I tu PiS ma twardy orzech do zgryzienia. – Glapiński mógł zostać nagrany przez Leszka Czarneckiego podczas afery KNF z 2018 r. – Te taśmy mogą wypłynąć przed wyborami. Glapiński to bomba z opóźnionym zapłonem – mówi money.pl osoba znająca kulisy sprawy. Dodaje, że na razie grono decyzyjne wstrzymuje jego kandydaturę i swoimi kanałami próbuje się dowiedzieć, czy taka taśma rzeczywiście istnieje.
Roman Giertych, adwokat Leszka Czarneckiego, na telefony money.pl nie odpowiada. Ale nigdy nie zaprzeczył istnieniu nagrania prezesa Glapińskiego. Wręcz przeciwnie – podsycał spekulacje w tej sprawie.
Jak słyszymy w kręgach władzy, dlatego PiS obawia się tzw. efektu Banasia. Chodzi o Mariana Banasia, obecnego szefa Najwyższej Izby Kontroli. PiS, powołując go na to stanowisko, przekonywało, że jest człowiekiem kryształowym. Później na jaw wyszły nieprawidłowości z jego oświadczeniem majątkowym. PiS chciało wtedy zmusić Banasia do dymisji. Kiedy ten się postawił, zaczęto – jak żalił się szef NIK – szykanować jego rodzinę. Dzisiaj szef Izby toczy personalną wojnę z wierchuszką PiS, ujawniając wiele nieprawidłowości, które są nie na rękę władzy.
Co ważne, Zjednoczona Prawica chciała się Mariana Banasia już dawno pozbyć, ale nie miała jak, bo stanowisko szefa NIK jest ustawowo chronione i niezależne politycznie. Teraz Nowogrodzka obawia się powtórki tego scenariusza. Tyle że z Glapińskim w roli głównej.
– Najpierw go wybierzemy, później nie będziemy mogli odwołać, a opozycja zacznie grillować nas miesiącami – przekonuje nasz informator. – Dopóki nie wyczyścimy przedpola, nie będziemy mieli pewności, że sprawa taśm Adama nie wybuchnie nam w rękach, będzie czekał w kozie. Trudno. Partia ma zbyt wiele do stracenia w tej sprawie – kończy.
Poprosiliśmy o odniesienie się do tych zarzutów Narodowy Bank Polski. Czekamy na odpowiedź.
Damian Szymański, zastępca redaktora naczelnego money.pl