3 tys. zł miała w 2021 r. wynosić płaca minimalna zgodnie z zapowiedziami Jarosława Kaczyńskiego. Na to nie ma już raczej szans. Ba, są pracodawcy, którzy postulują jej obniżenie. Do tego dopuścić nie chcą związku zawodowe i mają swoją propozycję.
Kiedy pytamy o wysokość płacy minimalnej w 2021 r. Andrzej Radzikowski, przewodniczący OPZZ, nie waha się ani przez sekundę co odpowiedzieć. - W ustawie musi być wpisane już na stałe, że to będzie minimum 50 proc. prognozowanej średniej krajowej, a jeśli ta spadnie przez kryzys gospodarczy, to trzeba będzie ją powiększyć jeszcze o wskaźnik inflacji – mówi twardo i zapowiada, że w żadnym razie płaca minimalna nie może spadać poniżej tego poziomu. Podkreśla, że to obietnica rządu złożona związkom.
Niemal słowo w słowo identyczną regułę powtarza rzecznik prasowy NSZZ "Solidarność". - Czekamy na nowelizację budżetu i na wskaźniki makroekonomiczne, ale rząd złożył obietnicę o wzroście płacy minimalnej całemu społeczeństwu i powinien jej dotrzymać. Chcemy zatem, by płaca minimalna nie była mniejsza niż 50 proc. przeciętnych zarobków w gospodarce. Tak się umawialiśmy - oświadcza Marek Lewandowski.
Z kolei Piotr Szumlewicz, szef Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa, przypomina, że w przyszłym roku płaca minimalna miała wynosić 3 tys. zł brutto. - Rząd zawarł umowę ze społeczeństwem i jeśli jej nie dotrzyma, straci twarz - podkreśla związkowiec. Dodaje jednak, że ze względu na trudną sytuację, związkowcy zaakceptują 50 proc. średniej krajowej, ale nie mniej.
Podkreśla, że poza wprowadzeniem do przepisów gwarancji samej wysokości płacy minimalnej, należy też zadbać, by pracodawcy nie mogli jej obchodzić. - Obecnie w pracach sezonowych nie obowiązuje płaca minimalna. Można płacić ludziom mniej. Również osoby samozatrudnione, które faktycznie świadczą pracę na rzecz jednego pracodawcy, nie mają zagwarantowanych stawek minimalnych. Ten typ umów również trzeba objąć ochroną prawną, a liczbę takich pozorowanych samozatrudnień zredukować - podaje przykłady związkowiec.
CZYTAJ TEŻ: Pracodawcy: nie mamy z czego dawać podwyżek
Forum Związków Zawodowych staje w jednym szeregu z pozostałymi związkami. Oni również chcą połowy średniej krajowej, ale dopiero od 2022 r. W przyszłym roku powinna pozostać stawka tegoroczna, czyli 2600 zł brutto. Dlaczego? - Średnia pensja krajowa w przyszłym roku na pewno spadnie, zatem obecne 2600 zł brutto, to będzie połowa, a może nawet trochę więcej niż połowa średniej krajowej – szacuje Grzegorz Sikora z biura prasowego FZZ.
Rząd nie da rady dotrzymać słowa?
Co ciekawe, z pomocą związkowcom przychodzą eksperci największych organizacji zrzeszających pracodawców w Polsce. Profesor Jacek Męcina, doradca Zarządu Konfederacji Lewiatan i były wiceminister pracy, przypomina, że rozmowy o planach podnoszenia minimalnej płacy toczyły się pomiędzy pracodawcami i związkowcami jeszcze przed pandemią koronawirusa w Radzie Dialogu Społecznego. Do negocjacji tych weszli jednak politycy z obietnicami 3 tys. brutto w przyszłym roku i następnie od 2024 r. - 4 tys. zł. Wtedy negocjacje się skończyły.
- Uważam, że zakotwiczenie płacy minimalnej na poziomie 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia jest rozsądnym rozwiązaniem i punktem wyjścia do rozmów - mówi prof. Męcina, który dziś reprezentuje pracodawców.
Łukasz Komuda, ekonomista i ekspert rynku pracy, jest przekonany, że rządowi będzie teraz bardzo ciężko dotrzymać obietnicy o podwyżce płacy minimalnej do 3 tys. zł. Ostrzega także, żeby nie przeszarżować z podnoszeniem tej kwoty w obecnej sytuacji, bo mogłoby to przynieść więcej szkody niż pożytku.
Według danych GUS najniższą krajową pobiera ok. 1,5 mln osób. Nadmierne jej podniesienie może - wbrew intencjom - pozbawić ludzi pracy, a nie podnieść poziom życia. Z prostej przyczyny - "poturbowani" przez zamrożenie gospodarki przedsiębiorcy, nie będą mieli pieniędzy.
Pracodawców jednak też przestrzega przed zbyt pochopnym zwalnianiem. Jak przypomina Komuda, 5 mln miejsc pracy to tzw. "gorące" posady, czyli osoby zatrudnione na umowach okresowych, cywilnoprawnych i samozatrudnieni. Pracodawcy mogą zwolnić ich bez płacenia, praktycznie z dnia na dzień. Ludzie ci nie mają żadnej ochrony prawnej. Jedynym ich sprzymierzeńcem jest demografia i fakt, że osób w wieku produkcyjnym stale z rynku ubywa, a część wyemigrowała na stałe za zagranicę.
- Zwalniając teraz pracowników, pracodawca musi liczyć się z tym, że w przyszłości czekają go kosztowne rekrutacje. Będzie musiał znaleźć ludzi, którzy będą tak samo produktywni, jak ci, których zwolnił, a to nie będzie łatwe. To skutecznie powinno wyhamować trend do masowych zwolnień – uważa ekspert.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl