O sprawie pisze "Dziennik Gazeta Prawna". Wszystko przez plany podwyżki płacy minimalnej. Ta ma w przyszłym roku wzrosnąć. Co prawda nie do 3 tys. zł, jak obiecywał jesienią Jarosław Kaczyński, ale prawdopodobnie do ok. 2800 zł brutto.
Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że osoby zarabiające najniższą krajową w sferze budżetowej będą w stanie już doścignąć tych, którzy przynajmniej teoretycznie powinni zarabiać więcej.
Na przykład nauczycieli, ale nie tylko. Dotyczy to wielu osób po studiach i z wyższym wykształceniem.W najlepszym wypadku uda im się co prawda zarobić więcej, ale raptem o kilkadziesiąt złotych.
Wszystko przez wysługę lat, czyli specjalny dodatek, otrzymywany w sferze budżetowej przez wszystkich pracowników. I tak na przykład osoba zarabiająca minimalną krajową, która może pochwalić się 20-letnim stażem pracy zarobi 3360 zł brutto. To 2800 zł płacy minimalnej plus 20 proc. dodatku stażowego.
Dla porównania "DGP" przywołuje przykład referenta w Mazowieckim Urzędzie Celno-Skarbowym w Warszawie. Tu pensja - po wygraniu konkursu - wynosi niespełna 3500 zł brutto.
To i tak nieźle, bo Wojskowa Komisja Uzupełnień w Bydgoszczy na takim samym stanowisku zapłaci już niespełna 3200 zł brutto. Przykłady można mnożyć.
- Dlatego nawet w pandemii nie ma chętnych do pracy w administracji, a urzędy nie mogą zaproponować dodatkowych pieniędzy, bo ich nie mają - mówi "DGP" prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", urzędnicy boją się protestować w tej sprawie, bo cały czas mogą dostać "rykoszetem". Jeśli bowiem rząd obniży wymiar pracy z powodu pandemii, to pensje urzędników nie tylko nie wzrosną, ale wręcz spadną.