W czerwcu 2016 r. świat obiegło zdjęcie Xi Jinpinga, który podczas wizyty w Polsce skosztował nasze jabłko. W ten sposób przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej "skonsumował" ustalenia między rządami dotyczące importu polskich jabłek do Państwa Środka. I to by było na tyle.
Według danych serwisu sad24.pl w latach 2016-2019 Polska wysłała do Chin 2 tys. t jabłek o łącznej wartości 5,5 mln zł. W kolejnych dwóch latach nie było już żadnego transportu.
- Plantatorzy borówki nie mogą popełnić błędów producentów jabłek, którzy po pierwszym sukcesie liczyli, że Chińczycy sami przyjdą do nich po ich produkt, a tymczasem prawda jest taka, że o nich trzeba zabiegać - mówi Jacek Strzelecki, ekspert od chińskiego rynku rolno-spożywczego, który działa w Polsko-Chińskiej Głównej Izbie Gospodarczej (SinoCham).
Żeby osiągnąć sukces na chińskim rynku, trzeba być zdeterminowanym, bo w Chinach nic nie wydarzy się od razu. Potrzeba średnio dwóch-trzech lat starań. W polskiej branży borówkowej drzemie olbrzymi potencjał - przekonuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Cierpliwość przede wszystkim
Bartłomiej Milczarek, prezes zarządu Stowarzyszenia Polskich Plantatorów Borówki, mówi, że trwają procedury, które mają doprowadzić do otwarcia dla borówek z Polski także innych rynków np. w Wietnamie, Indonezji i Indiach.
- W 2022 r. zebraliśmy 55-60 tys. t borówki, ale za trzy-cztery lata ta liczba podwoi się, gdy nowe nasadzenia wejdą w owocowanie. Długoterminowo otwarcie rynku chińskiego to dla nas ogromna szansa. Kluczem będzie nawiązanie i rozpoczęcie współpracy handlowej. Wydaje się to realne od następnego sezonu - wskazuje Milczarek.
Chińczycy sprawdzają polskie plantacje
Audyt przeprowadzony przez Chińczyków przeszła już poznańska firma BerryGroup spod Poznania, która produkuje rocznie 2 tys. t borówki. 95 proc. eksportuje m.in. do Niemiec, Skandynawii, Singapuru.
Rok temu byliśmy szczegółowo audytowani. Przyjechali przedstawiciele z chińskiej ambasady, byli chińscy urzędnicy online, pojawiła się Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa (PIORIN). Sprawdzali, jak prowadzimy plantacje, był monitoring szkodników. Ale dalej na razie nic. Nadal nie ustalono żadnych procedur i nie wiem, jak formalnie moglibysmy wysyłać owoce do Chin - mówi w rozmowie z money.pl Mateusz Pilch z BerryGroup.
Współpraca z Pekinem ma ruszyć z większą mocą właśnie teraz. 21 czerwca minister rolnictwa Robert Telus podpisał razem z szefem Generalnej Administracji Celnej Chin "Protokół ustalający warunki fitosanitarne dla świeżych owoców borówki wysokiej, eksportowanych z Polski do Chin".
Dlaczego Chiny?
W samych Chinach uprawy borówki rosną w szybkim tempie. "W 2001 r. borówkę wysoką uprawiano na 24 ha, w 2007 r. powierzchnia nasadzeń wzrosła do 1 323 ha. W 2017 r. owoce tego gatunku uprawiano na 47 tys. ha i zebrano 115 tys. ton" - podaje serwis sadyogrody.pl.
Nasza borówka może być hitem eksportowym, ale to zależy od przyjętej strategii przez plantatorów. Nasz owoc może być produktem premium po dobrej cenie. Jeśli uda się wejść do Chin, to w świat pójdzie informacja, że radzimy sobie na wymagających rynkach - uważa Jacek Strzelecki.
Jak mówi, ważne jest budowa świadomości rynkowej w Azji poprzez wartość samego produktu. Polscy plantatorzy muszą uczestniczyć w targach, "przede wszystkim w chińskich branżowych targach międzynarodowych, a nie w międzynarodowych targach w Chinach".
- To spora różnica, bo na tych pierwszych pojawiają się zawsze najważniejsi chińscy odbiorcy, przedstawiciele sieci handlowych, a także konsumenci - dodaje Strzelecki.
Zwłaszcza że po drodze trzeba jeszcze pokonać konkurencję, przede wszystkim z Chile i Peru. Do tego Chiny są tak wielkim państwem, że należy od razu postawić na wybrane regiony, a nie cały kraj.
Chińczycy chcą "wielkich i słodkich borówek"
- Chiny wymagają towaru najwyższej jakości. Od nich można łatwo kupować, ale sprzedawanie to już inna filozofia. Mają też inne wymagania smakowe. W Europie borówki są jędrne, duże, czasem kwaskowe. Chińczycy chcą wielkich i słodkich borówek, często odmian, których w Polsce jeszcze nie mamy, więc wiele zmian przed nami. Takie odmiany da się stworzyć, są na to parametry, ale potrzeba czasu - uważa Mateusz Pilch.
Plantator z Wielkopolski dodaje, że może wysyłać próbki do Pekinu przez kolejne trzy lata "i tracić na tym kilka tys. euro". - Trzeba do nich polecieć kilka razy i pokazać, że ich szanujemy. Tak samo jest z Indiami. Początkowo pewnie wysyłalibyśmy samolotem dwie palety raz w tygodniu, nawet jeśli będzie to kosztować mnóstwo pracy i urzędniczych przepychanek. Ale od całych samolotów tego zacząć się nie da - podkreśla.
Jacek Strzelecki zwraca uwagę, że przy biznesowym podboju Chin oszczędzać nie można, bo nic z tego nie wyjdzie. Wyjaśnia, że każdy producent, który ma uprawnienia eksportowe na chiński rynek, musi zarejestrować własną działalność intelektualną w urzędzie, co trwa od trzech do sześć miesięcy. Koszt rejestracji to ok. 1 tys. dol. i daje gwarancję ochrony.
To trzeba zrobić w pierwszej kolejności, zanim ktoś uda się tam z jakimkolwiek pomysłem i ekspozycją własnych produktów. Bezwzględnie należy zarejestrować logotyp, nazwę firmy, nazwę produktu, a tak naprawdę wszystko to, co jest istotą naszego produktu, jak i przedsiębiorstwa - opowiada ekspert ds. chińskiego rynku rolno-spożywczego.
- Należy mieć świadomość, że w chińskim prawie własności przemysłowej obowiązuje zasada "kto pierwszy ten lepszy", czyli ten, kto pierwszy zarejestruje dany znak lub nazwę korzysta z ochrony, nawet wtedy, gdy rejestracji naszego znaku czy nazwy dokonał chiński obywatel lub chińska firma. Nie ma znaczenia to, że chroni nas prawo unijne. W Chinach jest inaczej, czyli jest chińskie prawo. W przeszłości wiele polskich firm z sektora rolno-spożywczego boleśnie doświadczyło mocy prawnej tej zasady. Są takie, które do dziś nie odzyskały praw na chińskim rynku do swojej nazwy czy znaku - dodaje Jacek Strzelecki.
Trudna logistyka
Jednym z najtrudniejszych aspektów podboju borówkowego Chin będzie logistyka. Nasi rozmówcy podkreślają, że drogą morską owoce mogą płynąć nawet cztery tygodnie i dłużej.
- Trzy-cztery tygodnie to maksymalny czas transportu, żeby borówki zachowały świeżość i jakość. Do Indii liczyliśmy, że potrzebujemy trzech tygodni. Najpierw ciężarówką do Włoch, a potem przez Morze Śródziemne. Dodajmy, że często zakorkowany jest Kanał Sueski, co może rodzić problemy - opowiada przedsiębiorca z Wielkopolski.
W grę mógłby wchodzić transport kolejowy, ale ze względu na sankcje nałożone na Rosję oraz inwazję na Ukrainę to mało realne. - Nawet jak wojna się skończy, to ciężko będzie korzystać z rosyjskich szlaków - twierdzi Pilch.
Pozostaje droga lotnicza, która jest kosztowna. W lepszym położeniu są Chilijczycy i Peruwiańczycy, główni borówkowi konkurenci. Oni mogą korzystać z drogi morskiej.
- Peruwiańczycy mogą produkować bardzo dużo i sterować terminem zbiorów, ale póki co my oferujemy owoce w innym terminie. Transport lotniczy jest drogi, ale jeśli wielkość zamówień będzie duża, podejmiemy wyzwanie organizowania wysyłek na masową skalę, a wtedy koszty będą zapewne niższe - mówi Bartłomiej Milczarek.
- Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Na razie spija go branża mleczarska, a reszta nie korzysta z tego dobrodziejstwa, jakim jest chiński rynek. Jeśli ktoś chce sprawdzić, czy zna się na biznesie, ma siłę do walki o swoje prawa oraz pozycję, to nie ma lepszego rynku niż Chiny. Trzeba sporo poświęcić, ale zyskać można naprawdę wiele - podsumowuje Jacek Strzelecki.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl