"Jestem technikiem farmaceutycznym. Pracuję w przyszpitalnej aptece. Czy moje dziecko, które ma 9 lat i które wychowuję sama, będzie mogło od poniedziałku korzystać z opieki zorganizowanej w szkole?" – pyta na internetowym forum prawnym pani Monika z Warszawy.
Takich matek są teraz w Polsce tysiące. Zgodnie z zapowiedzią rządu od poniedziałku 9 listopada wszystkie dzieci z klas 1-3 mają przejść na zdalne nauczanie. Przy tak małych dzieciach ich samodzielna nauka przez internet bez opieki osoby dorosłej w domu nie wchodzi w rachubę. Tymczasem rząd pomyślał o rozwiązaniu problemów tylko części rodziców.
Pomoc nie dla wszystkich
Jak zapowiedział w czasie środowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki, jedną z form pomocy państwa mają być dodatkowe zasiłki opiekuńcze. ZUS będzie je wypłacał za okres od 9 do 29 listopada. Skorzystają z nich rodzice dzieci do lat 8 (w praktyce uczniów klas pierwszych i drugich) oraz dzieci niepełnosprawnych.
Z kolei dyrektorzy szkół specjalnych, specjalnych ośrodków szkolno-wychowawczych i ośrodków rewalidacyjno-wychowawczych, a także szkół specjalnych w podmiotach leczniczych i jednostkach pomocy społecznej będą mogli sami w tym okresie decydować o trybie nauczania.
Dla uczniów, którzy ze względu na niepełnosprawność lub np. warunki domowe, nie będą mogli uczyć się w domu, dyrektor szkoły będzie zobowiązany zorganizować nauczanie stacjonarne lub zdalne w szkole (z wykorzystaniem komputerów i niezbędnego sprzętu znajdującego się w szkole).
W treści projektu rządowego rozporządzenia w tej sprawie czytamy również, że dodatkowy zasiłek będzie przysługiwał osobom ubezpieczonym, które nie mogą zapewnić dziecku opieki niani lub opiekuna dziennego z powodu COVID-19.
Na stronie gov.pl w środę pojawił się komunikat, w którym podano, że "9 listopada szkoły podstawowe będą miały obowiązek zapewnienia funkcjonowania świetlic szkolnych dla uczniów, których rodzice są bezpośrednio zaangażowani w walkę z pandemią COVID-19".
Co w takim razie mają zrobić matki i ojcowie zdrowych 9-latków, którzy nie pracują "przy pandemii"? Ich nie obejmuje ani dodatkowy zasiłek opiekuńczy, ani też klasyczny, czyli udzielany na zasadach ogólnych, wtedy gdy placówka jest nagle zamykana, a informacja podawana rodzicom przed upływem 7 dni od planowanego zamknięcia.
Jak dyrektorzy szkół będą weryfikować, który z rodziców jest "bezpośrednio zaangażowany" w walkę z pandemią i np. jest lekarzem w szpitalu jednoimiennym, a który udziela tylko teleporad? Albo kto robi zdjęcia rentgenowskie chorym na COVID-19, a który wszystkim pozostałym pacjentom ze skierowaniami?
Zapytaliśmy o to rzecznika prasowego Kuratorium Oświaty w Warszawie Andrzeja Kulmatyckiego. Odpowiedział, że zgodnie z projektem rozporządzenia chodzi o dzieci osób zatrudnionych w podmiotach wykonujących działalność leczniczą oraz innych osób realizujących zadania publiczne w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19.
"Należy zauważyć, że w związku z narastającą liczbą chorych występuje potrzeba wsparcia państwa w tym zakresie. Organizacja pracy świetlicy jest kompetencją i zadaniem dyrektora szkoły podstawowej, który realizuje zadania zgodnie z wewnątrzszkolnymi procedurami (dostosowuje je do bieżących przepisów)" - napisał.
W małych miejscowościach jest łatwiej
Zwróciliśmy się z tym samym pytaniem do Ewy Jędrzejewskiej–Głowackiej, dyrektorki Szkoły Podstawowej i Przedszkola im. Henryka Sienkiewicza w Książkach (w województwie kujawsko-pomorskim).
Nie miała problemów z odpowiedzią. Do jej placówki uczęszcza 292 dzieci. Żaden z rodziców nie zwrócił się do niej na razie z prośbą o opiekę świetlicową dla dziecka. Gdyby jednak ktoś taki się znalazł, wiedziałaby, jak zweryfikować, czym zajmuje się zawodowo. Miejscowość jest akurat nieduża, wszyscy się tam znają i wszystko o sobie wiedzą.
Jak zapewnia dyrektorka, bez względu na to, gdzie by nie pracował dany rodzic, jeśli nie miałby z kim pozostawić dziecka, przyjęłaby je pod opiekę bez wahania.
– Mamy czynną świetlicę i stołówkę, bo działa przedszkole. W szkole stale przebywa kilku nauczycieli, którzy nie mają w domach warunków ani sprzętu do nauczania. Na pewno byśmy nie zostawili żadnej matki czy ojca bez wsparcia – zapewnia.
Rząd skierował od wtorku do pracy zdalnej wszystkich urzędników w kraju. Ich małe dzieci teoretycznie mają więc zapewnioną opiekę. Zadbał też o dzieci lekarzy czy policjantów. Dlaczego nie pomyślał o reszcie, która do pracy zdalnej iść nie może, jak sprzedawcy, kierowcy, aptekarze, listonosze? Oni też mają małe dzieci.
Nikt nic nie wie
Zdaniem Sławomira Broniarza, szefa Związku Nauczycielstwa Polskiego, projekt rozporządzenia, nad którym pracuje aktualnie rząd, jest dyskryminujący dla innych grup zawodowych niż medyczne. I nakłada na dyrektorów szkół i nauczycieli dodatkowe, absurdalne obowiązki ustalania, kto gdzie pracuje.
Zaznacza przy tym, że pozyskiwanie takich informacji jest niezgodne z RODO.
- Kryzys zarządza rządem, a nie rząd kryzysem. Skończy się na tym, że ciężar zorganizowania opieki nad wszystkimi 9-latkami, których rodzice nie mogą skorzystać z zasiłku opiekuńczego, spadnie na szkoły. Dzwonią do mnie prezydenci miast i pytają, czy dzieci niepełnosprawne będą miały zapewnioną jakąś opiekę? W kraju panuje totalny chaos - uważa związkowiec.
Zapytaliśmy w czwartek rano Centrum Informacyjne Rządu, Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej oraz Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, jak można pomóc pozostałym rodzicom, którzy nie poradzą sobie sami. Do chwili publikacji tego tekstu żadna z tych instytucji nam jednak nie odpowiedziała.