Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W liście, wystosowanym przez Polską Sieć Ekonomii, możemy natknąć się na stary truizm, że "budżet państwa nie jest jak budżet domowy". To oczywiście prawda – państwa, w przeciwieństwie do gospodarstw domowych, mają teoretycznie nieskończony czas trwania, co oznacza, że mogą rolować swoje zadłużenie w nieskończoność zamiast je spłacać.
Nie oznacza to jednak, że są w stanie w jakiś magiczny sposób obejść problem ograniczonych realnych zasobów. Linia ograniczenia budżetowego istnieje na poziomie zarówno mikro, jak i makro. Koniec końców, wyższe wydatki państwa prowadzą do tego, że maleje znaczenie kluczowego dla wzrostu gospodarczego sektora prywatnego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wzrost zarówno podatków, jak i długu publicznego działa negatywnie na rozwój gospodarek. Wysoki dług publiczny zwiększa też ryzyko kryzysu fiskalnego, niezależnie od tego, czy państwo jest emitentem waluty, czy nie.
Niepokojące projekcje dla zadłużenia Polski
Autorzy listu uspokajają, że "polski dług publiczny w relacji do PKB, po chwilowym wzroście w okresie pandemii, obniżył się do poziomu ok. 48 proc. PKB". W odniesieniu do tego stwierdzenia należy wysunąć dwa zarzuty. Po pierwsze, relację długu publicznego do PKB oblicza się na podstawie nominalnej kwoty długu publicznego i, co niezwykle istotne, nominalnego PKB. W warunkach szybko rosnących cen gospodarka może nominalnie rosnąć nawet wtedy, gdy w ujęciu realnym – czyli po oczyszczeniu PKB z wpływu inflacji – kurczy się.
Gdyby od 2020 r. inflacja w Polsce utrzymywała się na poziomie celu (2,5 proc. rok do roku), to całkowity dług publiczny znalazłby się obecnie na poziomie ponad 55 proc. PKB.
Po drugie, dług publiczny ma w kolejnych latach w stosunku do PKB rosnąć – nawet bez dodatkowych wydatków postulowanych przez sygnatariuszy listu. Według najnowszej "Strategii zarządzania długiem sektora finansów publicznych" na koniec przyszłego roku dług publiczny osiągnie poziom niemal 54 proc. PKB, a na koniec 2027 roku – prawie 59 proc. PKB.
Projekcje długookresowe są jeszcze bardziej niepokojące. Jak wskazuje OECD, z powodu starzenia się społeczeństwa konieczny będzie w kolejnych dekadach wzrost wydatków na emerytury, zdrowie i opiekę. Presję fiskalną z tym związaną OECD szacuje dla Polski na ok. 14 proc. PKB – o tyle trzeba będzie podnieść podatki albo obniżyć wydatki, aby utrzymać dług publiczny w ryzach. Bez tego dług publiczny w 2050 r. przekroczy 130 proc. PKB.
Polska będzie mieć jeden z najwyższych deficytów w UE
Alternatywą jest scenariusz reform, w którym wiek emerytalny zostałby dla kobiet i mężczyzn zrównany i podniesiony do 67 lat, a przeregulowane na tle innych krajów rynki – zderegulowane. Przełożyłoby się to na stopniowy spadek długu publicznego w stosunku do PKB. Jednak o szukaniu "luzów" na nowe wydatki za sprawą koniecznych reform autorzy listu nie wspominają.
Autorzy listu zupełnie ignorują to, że przez kilka najbliższych lat Polska będzie borykać się z jednym z najwyższych deficytów w Unii Europejskiej. Według przedstawionej niedawno przez polski rząd notyfikacji fiskalnej, deficyt finansów publicznych w tym roku osiągnie poziom 5,6 proc. PKB (drugi najwyższy w Unii Europejskiej), a według projektu ustawy budżetowej przyszłoroczny deficyt wyniesie 4,5 proc. PKB. Polska może więc zostać objęta przez Komisję Europejską procedurą nadmiernego deficytu, która wymusi na nowym rządzie przedstawienie planu naprawy finansów publicznych. Tym bardziej więc nie będzie miejsca na nowe wydatki bez nowych podatków. Prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego wskazują też na to, że wysoki deficyt finansów publicznych (powyżej 4 proc. PKB) będzie utrzymywać się w kolejnych latach.
Samo postulowane w liście zwiększenie wydatków na ochronę zdrowia do 8 proc. PKB kosztowałoby, jak można łatwo oszacować, ponad 100 mld zł. Z odwrócenia zmian podatkowych wprowadzonych w ramach tzw. Polskiego Ładu sektor finansów publicznych mógłby uzyskać zaledwie ok. połowy tej kwoty. A skąd państwo miałoby wziąć środki na pozostałe postulowane w apelu wydatki: podwyżki dla "budżetówki", inwestycje w transport publiczny i mieszkania oraz transformację energetyczną? Dlaczego autorzy apelu nie wspominają, ile to będzie kosztować? Uczciwość wymagałaby poinformowania o kosztach proponowanych działań zamiast wzywania do podpisania weksla in blanco.
Konsekwencje decyzji polityków ponoszą obywatele
Trzeba też wspomnieć o drugiej stronie tego, że "budżet państwa nie jest jak budżet domowy", a państwo nie jest jak gospodarstwo domowe.
W gospodarstwie domowym ci, którzy podejmują decyzje finansowe, w tym o zaciągnięciu nowych zobowiązań, ponoszą później tego konsekwencje. W demokratycznych państwach raz na kilka lat odbywają się wybory, często prowadzące do zmiany władzy – jeśli jeden rząd zadłuży się nadmiernie, to kolejny nie będzie miał pola manewru, np. w razie jakiegoś poważnego kryzysu. Stąd potrzeba reguł fiskalnych.
W najnowszym apelu nie widać żadnych propozycji, co z nimi zrobić. Jednak swego czasu Polska Sieć Ekonomii opublikowała apel o zniesienie konstytucyjnego limitu zadłużenia. Krajowe reguły fiskalne, w tym konstytucyjny limit zadłużenia, są dalekie od doskonałości i wymagają uszczelniających je reform, by rządy nie mogły ich obchodzić, czego świadkami byliśmy w ostatnich latach. Reguły fiskalne pomagają wyznaczyć pewne ramy, w których ma odbywać się polityka i w których powinniśmy decydować o tym, co jest, a co nie jest priorytetem.
Wiarygodność, którą chcą rzekomo odbudować sygnatariusze, stoi na fatalnie niskim poziomie. Tyczy się to również finansów publicznych, co jest efektem obchodzenia przez rząd Prawa i Sprawiedliwości reguł fiskalnych. Dalsza ekspansywna polityka fiskalna w odbudowie wiarygodności nie pomoże, czego nie zmieni przerobienie słynnych już słów Jacka Rostowskiego na "pieniądze są i będą".
Sygnatariusze wzywają "przyszły rząd do wzięcia odpowiedzialności za rozwój Polski". Wzięcie odpowiedzialności za rozwój kraju wymaga często niepopularnych decyzji. Ale jeśli chcemy, by Polska rozwijała się w kolejnych dekadach, trzeba je podjąć jak najszybciej. Zasypanie problemów kolejnymi wydatkami na kredyt tylko je spotęguje w dalszej przyszłości.
Marcin Zieliński, główny ekonomista FOR
Mateusz Michnik, młodszy analityk FOR