Z opublikowanego niedawno raportu NIK wynika, że dynamika przyrostu korespondencji z Chin wynosi 10-15 proc. rocznie. W przełożeniu na liczby: do Polski z Państwa Środka co roku przybywa kilkanaście milionów przesyłek i paczek - podaje "Puls Biznesu".
Dziennik przypomina, że w przypadku, kiedy w środku znajduje się towar, odbiorca ma opłacić VAT. Od opłat celnych zwolnione są przesyłki o wartości do 150 euro.
Jednak z tytułu podatku VAT od chińskich przesyłek do budżetu wpływa rocznie kilkanaście milionów. Dzieje się tak głównie dlatego, że służby celno-skarbowe są "zalewane" przez przesyłki i nie są w stanie skontrolować całej korespondencji.
Wiedzą o tym i chińscy sprzedawcy i polscy odbiorcy, którzy wspólnie bawią się ze służbami celnymi w kotka i myszkę. A w tej zabawie sprzyja im system kontroli. Z raportu NIK bowiem wynika, że pracownik Mazowieckiego Urzędu Celno-Skarbowego (MUCS) ma od 15 do 20 sekund na podjęcie decyzji, czy przesyłkę zatrzymać do dalszej kontroli, czy oddać listonoszowi.
Podejmuje ją na podstawie dołączonej do przesyłki informacji. A te często są niekompletne lub w ogóle ich nie ma. Jeżeli zatem dłużej by się zastanawiał, to zakorkowałby cały urząd, przez który dziennie przechodzi 30-50 tys. listów (85 proc. obrotu pocztowego).
Ile zatem przesyłek jest kontrolowanych? NIK podaje, że w badanym okresie - przez cały rok 2018 i pierwszą połowę roku 2019 - celnicy zweryfikowali zawartość tylko 4 proc. paczek i tylko 1 procent przesyłek listowych.
NIK wskazuje również, że do rozwiązania problemu potrzebna jest informatyzacja systemu poboru podatku od przesyłek handlowych z Chin - tłumaczy "PB".
Raport "Nadzór nad przywozem spoza UE przesyłek pocztowych i kurierskich o niskich wartościach" jest dostępny na stronach NIK.