Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Mateusz Ratajczak
Mateusz Ratajczak
|

Przez opcje walutowe siedem lat byli w upadłości. Przetrwali i dziś mają klientów nawet w Arabii Saudyjskiej

0
Podziel się:

Szwecja, Kanada, Arabia Saudyjska, Bułgaria - produkty niewielkiej wodzisławskiej spółki podbijają świat. Alumast produkuje słupy, które poprawiają bezpieczeństwo kierowców podczas wypadków, a już niedługo chce wysyłać swoje konstrukcje w rejony zagrożone trzęsieniem ziemi.

Przez opcje walutowe siedem lat byli w upadłości. Przetrwali i dziś mają klientów nawet w Arabii Saudyjskiej
(Alumast)

Produkty wodzisławskiej spółki podbijają świat: Szwecja, Kanada, Bułgaria, a nawet Arabia Saudyjska zamawia na Śląsku. Alumast materiały stworzone dla lotnictwa stawia w parkach i na drogach. Co w nich wyjątkowego? Ratują życie kierowców podczas wypadków.

Statoil, Shell, Coca-Cola, Tauron, Muzeum Powstania Warszawskiego, Kancelaria Prezydenta RP, BRE Bank, kolej litewska i łotewska - co łączy te firmy i instytucje? Od kilkunastu lat kupują produkty wodzisławskiej spółki Alumast. Niewielka, zatrudniająca 50 osób firma, dostarcza do największych koncernów głównie maszty flagowe. Ale w ciągu najbliższych lat chce podbijać rynek zupełnie innym produktem - słupami oświetleniowymi. Energooszczędnymi, odpornymi na wandali i złodziei oraz co najważniejsze - bezpiecznymi podczas wypadków samochodowych.

Zbigniew Szkopek, prezes spółki lubi podkreślać, że wybrali strategię "błękitnego oceanu". O co chodzi?

Koncepcja powstała na jednej z największych prywatnych szkół prowadzenia biznesu na świecie - INSEAD. "Blue Ocean Strategy" w dużym uproszczeniu zakłada, że firma musi postawić na zupełnie niezagospodarowaną przestrzeń, sama ją stworzyć i stać się liderem. Dla Szkopka tą przestrzenią są właśnie materiały kompozytowe, które pojawiły się kilkanaście lat temu na lotniskach, ale dziś mają stać na przykład w parkach i placach zabaw. Wcale nie w postaci zwykłego słupa. Firma oferuje samorządom i deweloperom lampy przypominające drzewa, np. brzozę.

- Nie tylko ładniej wyglądają, ale przede wszystkim są energooszczędne. W naszym projekcie przestrzeń oświetla nie tylko górna część słupa - lampa - ale również jego cała konstrukcja. Gdy zapada zmrok i na osiedlu spada ruch, można wyłączyć górne źródło światła i doświetlać ścieżkę przy mniejszym zużyciu energii - tłumaczy prezes firmy. W Polsce takie lampy-brzozy już są w kilku miejscach, m. in. w Chorzowie. Z kolei partia słupów ozdobionych w orientalne wzory pojechała niedawno do Arabii Saudyjskiej.

źródło: Alumast

Ale nie tylko o estetyczny wygląd chodzi w produktach Alumastu. Słupy, maszty, stelaże na reklamy z materiałów kompozytowych są po prostu tańsze w eksploatacji. Przykład - ogromnym problemem dla gmin były znikające z lamp drzwiczki.

- Niby na pierwszy rzut oka nie wygląda to na wielki problem, ale złomiarze potrafią wyrwać drzwiczki ze słupów w całym mieście. Zresztą każdy na pewno dobrze kojarzy widok dykty, którą służby miejskie zasłaniają kable w lampach. Wymiana tego elementu to przynajmniej 300 zł, a zabezpieczyć mieszkańców przed porażeniem prądem trzeba. I tak można wydawać pieniądze cały czas. Słupy z materiału kompozytowego nie mają żadnej wartości złomowej, więc nie są rozkradane. Na naszych produktach naklejamy już nawet nalepki "Złomiarzu, nie zarobisz" - opowiada prezes.

Prezes przekonuje, że jego produkty są też bezpieczne. Wypadek drogowy, który skończy się na zwykłym słupie, jest bardzo groźny dla kierowcy. Auto traci prędkość - czyli całą energię - właśnie na przeszkodzie. Z kolei kompozyt jest bardzo elastyczny. Wypadający z drogi samochód nie zatrzyma się na lampie, tylko ją po prostu położy i pojedzie dalej.

Ale pomysł nie spotkał się wszędzie z ciepłym przyjęciem.

- Kiedyś jeden z urzędników powiedział nam wprost, że przestaną kupować u nas - mówi prezes. Powód był dość kuriozalny. - Wypadek do tej pory kończył się unieruchomionym autem, przyjazdem policji i karetki. Wiadomo było, kim jest sprawca i od kogo domagać się pieniędzy za naprawę. A nasze słupy "składają się" pod wpływem zderzenia, więc często kierowcy są w stanie po prostu odjechać z miejsca wypadku. Ten urzędnik nie był w stanie zrozumieć, że koszt leczenia lub śmierci to więcej niż cena nowego słupa. Po prostu nie spojrzał z szerszej perspektywy - tłumaczy Szkopek.

I dlatego firma od czasu rozmowy ze wspomnianym urzędnikiem sprzedaje słupy w pakiecie z ubezpieczeniem: jeżeli w ciągu kilku lat nieznany sprawca zniszczy lampę, to Alumast nową dostarczy za darmo.

Szkopek idzie też dalej - Alumast współpracuje z naukowcami z Kanady i Chile, by wypuścić na rynek maszty energetyczne, które będą odporne na trzęsienia ziemi. W jaki sposób materiały kompozytowe mają ratować życie? Zamiast ważących tony konstrukcji, w wielu rejonach świata będzie można postawić maszt o wadze raptem 60 kilogramów. Wstrząsy nie zniszczą takiej konstrukcji w kilka minut, a co najwyżej wygną. Nawet gdy taki słup się przewróci, nie będzie tak zabójczy, bo jest zdecydowanie lżejszy. To też ułatwi pracę służbom ratunkowym.

Szkopek niektórych pomysłów nie patentuje. - Bo to w zasadzie jest podawanie konkurencji instrukcji obsługi i umożliwianie kopiowania naszych rozwiązań - tłumaczy nam. Kiedyś nawet sprowadzili zza granicy akcesoria do masztów, bo wyglądały naprawdę profesjonalnie. A po rozpakowaniu okazało się, że część rozwiązań jest żywcem skopiowana z produktów Alumastu. Wtedy prezes podjął decyzję, że kupców zainteresowanych produktem i ewentualnym zainwestowaniem w firmę nie będzie oprowadzał po hali produkcyjnej. Bo do ekipy zwiedzających kupcowie dołączają inżynierów.

Wiele lat widma upadłości

Ale historia Alumastu to nie tylko ostatnie kilka sukcesów i dużych kontraktów (ostatnio dla kolei łotewskich i litewskich). Przez prawie siedem lat spółka znajdowała się w upadłości układowej. W kłopoty firmę wpędziły opcje walutowe, które - jak zapewniali pracownicy banku - przed wahaniem kursu miały uchronić. - Opcje, które miały nas zabezpieczać przed ruchami cen walut i cen aluminium, ale dobiły naszą spółkę - wspomina prezes.

- Firma taka jak nasza, bazująca wtedy tylko na aluminium i głównie na eksporcie, była narażona na problemy z kursem i cenami surowców. Gdy w styczniu 2008 r. wchodziliśmy na rynek NewConnect, euro kosztowało 4,3 zł. Z kolei w lipcu było już po 3,25 zł. Drugą zabójczą rzeczą była skacząca cena aluminium. Na początku roku 2008 to było mniej więcej 2200 dol. za tonę. A w lipcu było to już 3100 dol. I proszę sobie wyobrazić, że po zawarciu umów na minimalne pozycje i minimalną ilość aluminium, w ciągu dwóch miesięcy to wszystko się zaczęło odwracać. Tego nikt nie był w stanie wytrzymać. Spekulanci zrobili sobie na tym interes i my oberwaliśmy - opowiada prezes. I tak zaczęła się długa batalia sądowa - zakończona w 2015 r., kiedy ugoda została w całości wykonana, spłacona, a wpis o upadłości zniknął z KRS.

Dlaczego nie zamknęli firmy? Prezes wraz z zarządem uznał, że skoro Alumast dopiero co trafiła na rynek NewConnect, to nie może zawieść akcjonariuszy i musi zrobić wszystko, by ratować spółkę. I chociaż wielu doradzało zamknięcie firmy i założenie drugiej bardzo podobnej, to Alumast się na to nie zdecydował. Szkopek tłumaczy, że nie chciał ryzykować, że zostanie oskarżony o wyprowadzenie majątku z firmy. Do dziś wielu właścicieli firm walczy w sądach przez właśnie taki ruch.

Problemem było wytłumaczenie niektórym kontrahentom, co w zasadzie oznacza upadłość układowa. Część firm od razu odchodziła od stołu, bo za granicą to termin w zasadzie niezrozumiały. Udało się jednak niektórych przekonać, że to normalna restrukturyzacja i ochrona przed wierzycielami. Zaufali.

I dzięki temu przez cały czas upadłości firma normalnie pracowała. Kluczowi odbiorcy nie odeszli, problem był z pracownikami. Prezes nawet się im nie dziwi, bo kiedy przedsiębiorstwo wchodzi w upadłość układową, to jego pracownicy nie mogą liczyć na żaden kredyt. Część została i dalej pracowała. Gdy firma wyszła na prostą, Szkopek przywrócił program akcji pracowniczych.

Co z kolei firma oferuje nowym pracownikom? - Nie kombinujemy na umowach, ale dla nowych pracowników produkcji mamy umowy zlecenia. Często zatrudniamy ludzi bez żadnego doświadczenia w tej branży, bo w żadnej szkole technicznej produkcji i obróbki naszych rozwiązań nie uczą. Mamy pewien system - nowy pracownik dostaje umowę zlecenie na trzy miesiące, z minimalną stawką. To raczej staż, tyle że z wynagrodzeniem za konkretne dzieło. Nowy pracownik produkcyjny nic do spółki nie wnosi, za to psuje trochę materiałów na początku. Jak się sprawdzi, to po trzech miesiącach dostaje premię i umowę na kolejne 9 miesięcy. Po tym okresie automatycznie przechodzi na umowę o pracę, dostaje kolejną premię oraz może już brać udział w naszym programie akcji pracowniczych. Umowy zlecenia podpisujemy tylko, kiedy szkolimy, nie na stałe. Potrzebujemy sprawdzonych i lojalnych pracowników, nie stać nas na naciąganie ludzi śmieciowymi umowami - tłumaczy prezes.

A co z komentarzami niezadowolonych pracowników, które można znaleźć w sieci? - Widziałem, czytałem. Co mogę odpowiedzieć osobom, którym nie chciało się pracować i zostały wywalone? Dziś mogą wyżyć się w internecie - mówi Szkopek.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)