Wojna oraz wiążące się z nią sankcje nakładane na Rosję wzmogły inflację, zerwały łańcuchy dostaw kluczowych dla budów materiałów, co skutkuje szalejącymi cenami m.in. paliw czy masy bitumicznej, do której produkcji potrzebna jest ropa. W lutym tego roku – jeszcze przed inwazją – ceny materiałów budowlanych były wyższe średnio o 27 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem. Dodatkowy, niemniej ważny problem stanowią powroty pracujących na inwestycjach Ukraińców do zaatakowanej ojczyzny.
Jedna z inwestycji, która stanęła pod znakiem zapytania przez rozkaz Władimira Putina o rozpoczęciu zbrojnej agresji na Ukrainę dotyczy ul. Legionów w Łodzi.
Ulica ta to doskonały przykład długoletniego zaniedbania. Przed zmianą ustrojową w Polsce jej patronem byli obrońcy Stalingradu. I stara nazwa w pełni oddaje obecny stan drogi, która wielokrotnie służyła filmowcom jako wojenne lub przedwojenne tło. Tutaj kręcony był m.in. serial "Król", na podstawie powieści Szczepana Twardocha, którego akcja dzieje się w dwudziestoleciu międzywojennym w Warszawie.
"Wszystkim nam jest wstyd za to, jak wygląda ul. Legionów. Założyliśmy sobie dużą skalę remontów, aby dogonić Wrocław czy Poznań. Oni przez lata inwestowali, my przez lata nie robiliśmy nic. Jeśli chcemy to nadgonić, wysilić musi się zarówno urząd, jak i mieszkańcy" – przyznał trzy lata temu w wywiadzie z "Gazetą Wyborczą" Wojciech Rosicki, ówczesny pierwszy wiceprezydent Łodzi odpowiedzialny za inwestycje drogowe.
Od tego czasu nic się na dawnej ul. Obrońców Stalingradu nie zmieniło. Gruntowną przebudowę w ramach rewitalizacji obszarowej łódzkiego centrum magistrat miał zacząć w tym roku.
Oferty wyższe od kosztorysu o 145 proc.
Pierwsze oznaki kryzysu na rynku drogowym widać na przykładzie wspomnianej ul. Legionów w Łodzi. Przebudowę miasto oszacowało kilka lat temu, jeszcze przed pandemią, na ok. 49 mln zł.
Agresja na Ukrainę sprawiła, że koszty wzrosły jeszcze bardziej. Najniższe oferty złożone w postępowaniu, obniżone jeszcze w trakcie aukcji, wynoszą w sumie ok. 120 mln zł. To o prawie 145 proc. więcej niż stanowił kosztorys. Pamiętając nawet o tym, że samorządy zaniżają budżety inwestycji, by nie zdradzać oferentom całej kwoty, którą mają na daną inwestycję, trzeba stwierdzić, że to drastyczny skok.
"Wykonawcy alarmują o problemach z materiałami, siłą roboczą, a przede wszystkim brakiem stabilności finansowej. Firmy obawiają się podpisywać nowe kontrakty. Rynek inwestycji musi mierzyć się z sytuacją, w jakiej jeszcze nie był" – mówi Agnieszka Kowalewska-Wójcik, dyrektorka Zarządu Inwestycji Miejskich w Łodzi.
Robert Kolczyński, dyrektor departamentu strategii i rozwoju w łódzkim magistracie dodaje, że wojna wstrzymała łańcuch dostaw stali. Zaczyna brakować także drewna, a nawet szkła. Niewykluczone, że przebudowa ul. Legionów zostanie mocno okrojona. Pewne jest natomiast, że trwające budowy będą w Łodzi opóźnione. Nie wiadomo tylko jak bardzo.
Powtarzanie przetargu nie jest wyjściem
Problemy z rozpoczęciem nowych inwestycji ma też Poznań. Chociaż różnice między kosztorysem a szacunkami drogowców nie są tak duże jak w Łodzi. Maja Chłopocka-Nowak, dyrektor ds. komunikacji i koordynacji inwestycji Poznańskich Inwestycji Miejskich (PIM), w rozmowie z money.pl przyznaje, że od wybuchu wojny PIM otworzył oferty w trzech przetargach. W każdym z nich przekraczają założony budżet.
Pierwszy przykład ze stolicy Wielkopolski to planowana przebudowa ul. Kolejowej. Pierwszy przetarg na wykonanie prac PIM ogłosił 23 grudnia 2021 r. Zakończył się fiaskiem. Oferty otwarto 1 lutego. Zamawiający zamierzał przeznaczyć na to 7,4 mln zł. Złożono dwie oferty – jedną na 11,2 mln zł, drugą na 12,7 mln zł.
Poznań spróbował szczęścia jeszcze raz. W powtórzonym przetargu na modernizację ul. Klejowej budżet się nie zmienił. Wzrosły za to oczekiwania drogowców. W piątek (24 marca) otwarto dwie oferty na kwotę kolejno: 13,4 mln zł oraz 15,6 mln zł. Teraz urząd musi zdecydować, czy pieniędzy dokładać, ogłaszać trzeci przetarg, czy go ograniczyć lub w ogóle inwestycję przesunąć na później.
Podobnych dylematów UMP ma więcej. Wszystkie oferty przekroczyły również budżety na przebudowę części muru oporowego rzeki Warty oraz budowę przejazdu rowerowego przez ul. Hetmańską.
Największe ryzyko tam, gdzie prace dopiero co ruszyły
Podobnych problemów, jak w Łodzi i Poznaniu, nie odnotowano natomiast we Wrocławiu (poza przetargiem na budowę Zespołu Szkolno-Przedszkolnego przy ul. Cynamonowej) oraz w Krakowie, który w porównaniu do trzech wspomnianych miast jest niemal w luksusowej sytuacji, jeśli chodzi o nowe inwestycje.
Postępowania na kolejne duże krakowskie inwestycje będą dopiero w przyszłym roku – dowiedzieliśmy się w UMK. Tu jednak pojawia się problem, który dotyczy już rozpoczętych prac. Zwłaszcza tych, jak usłyszeliśmy w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, których stopień zaawansowania realizacji nie przekroczył 50 proc. I tam, gdzie trwają prace ziemne, do których potrzeba wyjątkowo dużo kierowców. Tymczasem wielu wróciło bronić Ukrainy.
– Na ten moment wykonawcy zgłaszają tylko pewne ryzyko dla prowadzonych przez siebie budów. Sygnalizują wstępnie, że w związku ze wzrostem cen paliw możliwa będzie podwyżka cen materiałów budowlanych i kosztów realizacji poszczególnych inwestycji, ale póki co – bez konkretnych liczb – odpowiada na pytania money.pl Kamil Popiela z biura prasowego Urzędu Miasta Krakowa.
Konkretnych liczb, jak wynika z rozmowy money.pl z Barbarą Dzieciuchowicz, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa, drogowcy na razie nie są w stanie podać. Bo sami nie wiedzą, ile kosztować ma ich napaść Rosji na Ukrainę. Odrobinę spokojniej mogą spać wykonawcy GDDKiA, która stosuje częściową waloryzację kontraktów. Takie rozwiązanie na samorządowych inwestycjach to biały kruk.
Strach walczyć o zamówienie
– Firmy walczące obecnie o zamówienia publiczne są w bardzo trudnej sytuacji. Złożenie oferty w sytuacji nieprzewidywanych cen podstawowych surowców i materiałów jest po prostu ryzykowne. Jeśli do tego dołożymy brak waloryzacji kontraktów do 12 miesięcy i brak dostępności określonych materiałów, to robi się jeszcze bardziej niebezpiecznie – ocenia sytuację na rynku Barbara Dzieciuchowicz.
Z jednej strony wykonawcy nie wiedzą, jak przygotować ofertę, która nie postawi ich pod ścianą, a z drugiej problemy zaczynają się nawarstwiać na już rozkopanych drogach w Polsce.
– Przedsiębiorstwa, które są w trakcie realizacji kontraktów, też są w bardzo trudnej sytuacji. Wykonują prace z cenami materiałów zdecydowanie wyższymi, niż składały oferty. A jeśli zatrudniały pracowników z Ukrainy lub współpracowały z firmami zatrudniającymi takich pracowników, to borykają się teraz z brakiem rąk do pracy. Mają problemy z pozyskaniem określonych materiałów np. wyrobów stalowych – wylicza prezes OIGD.
Drogowcy opuszczą rozkopane drogi?
Co będzie dalej? Na razie zamawiający informują, że dokładnie badają wpływ wojny na inwestycje. Na przykład w łódzkim ZIM powołano specjalny zespół, którego zadaniem będzie szczegółowy monitoring sytuacji na rynku i przygotowanie raportu związanych z nią ryzyk.
Przez zamawiających i wykonawców brany jest również najczarniejszy scenariusz, niekorzystny dla każdej ze stron, który zakłada zerwanie umów. Barbara Dzieciuchowicz zaznacza jednak, że takie rozwiązanie jest ostatecznością. – Nikt tego nie chce i nie chciałby robić. Wiąże się to nie tylko z karą, ale również z konsekwencjami z ustawy o Prawie Zamówień Publicznych – mówi prezes OIGD. Wspomniane konsekwencje to nawet wykluczenie takiego wykonawcy z przyszłych przetargów.
O tym, że ostateczność już zmienia się w rzeczywistość w przypadku inwestycji kubaturowych, mówi money.pl Damian Kazimierczak, główny ekonomista Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa.
Zdaniem eksperta, zdarzają się dzisiaj sytuacje, w których firmy zrywają kontrakty zawarte przed wybuchem wojny w Ukrainie i namawiają do podpisywania nowych umów, ale z wyższymi cenami. – Jednym z powodów tej sytuacji jest fakt, że polski rynek został odcięty od dostaw wyrobów stalowych z Rosji, Ukrainy i Białorusi, które według oficjalnych statystyk stanowiły blisko 20 proc. zużywanej w Polsce stali – twierdzi Kazimierczak.