Art. 96 ust. 2 konstytucji RP mówi: "Wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają się w głosowaniu tajnym". Do Senatu wybory nie muszą być równe i proporcjonalne, dlatego możliwe są obecne okręgi jednomandatowe, a kiedyś były wielomandatowe.
No, ale z tą "proporcjonalnością" dzieją się dziwne rzeczy. W wyborach w 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość zdobyło 235 mandatów, uzyskując 37,58 proc. głosów. W tegorocznych wyborach znów mają 235 mandatów, uzyskując… 43,59 proc. głosów. Nic nie razi w zestawieniu tych wyników? Skoro wybory są proporcjonalne i równe, to jak to się właściwie dzieje, że tę samą liczbę mandatów daje raz 37,58 proc. głosów, a raz 43,59 proc.? Aż 2,34 mln głosów więcej, a liczba mandatów ta sama.
Konfederacja dostała 6,81 proc. głosów (1,26 mln głosów), a mandatów ma 11. Tymczasem PSL - 8,55 proc. (1,58 mln głosów), a mandatów 30. Skoro ma być proporcjonalnie i równo, to jak to się stało, że o 1,74 pkt. proc. więcej w wyborach dało prawie trzykrotnie więcej mandatów?
Zobacz też: Wieczór wyborczy - wybory parlamentarne 2019
Parlament wyglądałby skrajnie inaczej, gdyby mandaty przydzielano wprost proporcjonalnie do liczby uzyskanych głosów.
- W systemie proporcjonalnym musi być metoda, która przekuwa wynik wyborów na mandaty. Mniejsze ugrupowania przy metodzie D'Hondta tracą, ale to nadal jest proporcjonalne - argumentuje konstytucjonalista profesor Marek Chmaj.
- Zachowana jest norma przedstawicielstwa - to wyliczenie, ilu wyborców w skali kraju przypada na posła. Jeśli norma wynosi 80 tys., a okręg wyborczy ma 820 tys. mieszkańców, to wtedy wynika, że do podziału jest osiem mandatów. To zasada równości materialnej. Ale jest jeszcze zasada równości formalnej - każdy wyborca ma taką liczbę głosów i taką samą siłę głosów. I tutaj konstytucja nie rozgranicza, zarówno bezrobotny, jak i profesor ma jeden głos liczony jednakowo - dodaje Chmaj.
Czy to jednak tłumaczy brak proporcji i równości w wynikach wyborów? Profesor Chmaj uważa, że wyniki są proporcjonalne. Nierówny podział mandatów to według niego między innymi efekt dość małych okręgów wyborczych. Możliwa jest nawet sytuacja, gdy ugrupowanie w skali kraju przekracza próg 5 proc., a nie dostaje żadnego mandatu poselskiego.
- Proporcjonalność w zasadzie polega na tym, że przyznaje się liczbę mandatów proporcjonalną do liczby uzyskanych głosów. Zasada ta przynosi też deformację liczby głosów. Najłatwiej byłoby stworzyć jeden okręg wyborczy i dzielić mandaty proporcjonalnie. Od wielkości okręgu zależy w praktyce, czy wynik będzie mniej czy bardziej zdeformowany. Im większy okręg, tym mniejsza deformacja - mówi money.pl prof. Chmaj. - Lepiej byłoby już w przypadku mniejszej liczby okręgów. Obecnie mamy 41 okręgów, a gdyby było 30, to podział mandatów byłby już bardziej równy i mniej zdeformowany - dodał.
Problemy z rozdrobnieniem
Właściwie już przy uchwalaniu treści konstytucji zasada proporcjonalności spotkała się z oporem w gronie Akcji Wyborczej "Solidarność". Część posłów, m.in. Zbigniew Romaszewski i Marian Krzaklewski, uważało, że zostawienie tego przymiotnika w ustawie zasadniczej zbytnio rozdrobni parlament. Rozdrobnienie było bolączką rządów na początku lat 90. Zasada jednak przeszła w głosowaniu, a konstytucja została przyjęta w referendum z zapisem o proporcjonalności.
Już w 2001 roku uchwalono przed wyborami inną metodę przeliczania głosów na mandaty i zamiast metody D'Hondta zastosowano Sainte-Laguë. Wszystko dlatego, że AWS chciała osłabić SLD-UP. Komitet SLD-UP - z poparciem 41,04 proc. głosujących - zamiast 245 mandatów, jak przy pierwszej metodzie, dostał 216. Po prostu pierwsza metoda - zresztą obecnie stosowana - faworyzuje największe ugrupowanie, druga dawała większą szansę tym mniejszym. A w konstytucji wciąż widniała "proporcjonalność" i "równość", zarówno przy jednej, jak i drugiej metodzie liczenia.
Czytaj też: Wyniki wyborów 2019. Jak reagują kursy walut?
Na dodatek dzielenie mandatów nie jest równe przez zastosowanie progów wyborczych. Co wybory setki tysięcy, o ile nie miliony wyborców mogą nie mieć swojej reprezentacji w Sejmie, jeśli ich ugrupowanie nie przekroczył progu (5 proc. dla komitetu, 8 proc. dla koalicji wyborczej; nie dotyczy to jedynie komitetów mniejszości narodowych i etnicznych).
- Kwestia progów wyborczych jest dyskusyjna. Zwłaszcza z powodu konieczności przekroczenia progu 5 proc. Gdybyśmy komitet mniejszości niemieckiej zobowiązali do przekraczania 5 proc., to byłaby to jednak dyskryminacja. A konstytucja zakazuje dyskryminacji z jakiejkolwiek przyczyny - wskazuje Chmaj.
Pojawia się tu więc szansa dla Ukraińców. Ich mniejszość - według spisu ludności - liczyła już w 2011 roku 51 tys. osób, ale od tego czasu szybko rosła. W 2017 roku 2,4 tys. dostało polskie obywatelstwo, a w latach 2013-2017 - 9 tysięcy. Dane Ministerstwa Spraw Zagranicznych wskazują, że w latach 2008-2017 wydano prawie 102 tysiące Kart Polaka, natomiast szacunki ambasady Ukrainy w Polsce z 2018 roku mówią nawet o 200 tysiącach.
Mniejszość ukraińska, choć może bardziej rozproszona, jest już prawdopodobnie dużo większa niż niemiecka. Ta dostała w tym roku jeden mandat w Sejmie, choć zdobyła zaledwie 32 tys. głosów (0,17 proc. poparcia ogólnopolskiego).
Sprawa równości w wyborach i progu wyborczego była w ostatnich latach bardzo ważna u naszego zachodniego sąsiada, jeśli chodzi o wybory do Parlamentu Europejskiego. W Niemczech w wyborach europejskich w 2009 roku obowiązywał jeszcze próg 5 proc. Już po wyborach został on uznany za niekonstytucyjny w wyroku Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z listopada 2011.
Wprowadzono w nowej ordynacji niższy, trzyprocentowy próg. Ostatecznie i ten zlikwidowano w wyniku kolejnego wyroku trybunału z 2014 roku. Dlaczego niemieccy sędziowie uznali próg wyborczy za sprzeczny z konstytucją?
Naruszał zasadę równości wobec prawa i zasadę równych szans partii politycznych. My "równość" też mamy wpisaną w ustawę zasadniczą, i to nie tylko w jej części, opisującej wybory.
Komentarz autora:
Jak nic w konstytucji RP proporcjonalność i równość to coś zupełnie innego niż wskazywałaby logika. Ewentualnie nikt tych zapisów nie traktuje poważnie, skoro dochodzi do aż takich dysproporcji i pomijania milionów oddanych głosów (patrz wybory 2015).
Czytaj też: Wyniki wyborów. Wygrana dzięki 500+. PiS musi pomyśleć o waloryzacji, jeżeli chce rządzić dalej
Dlaczego właściwie uważam, że wybory były nieproporcjonalne i nierówne? Bo nie jest proporcjonalne, jeśli partia dostając 36 proc. głosów, ma 51 proc. w parlamencie, a tak było cztery lata temu. I w dodatku ma tyle samo mandatów cztery lata później, dostając o 6 pkt. proc. więcej głosów.
Nie jest też proporcjonalne ani równe, jeśli partia zdobywając 4 proc. głosów nie ma żadnego miejsca w Sejmie. Cztery lata temu prawie 2,5 mln głosów poszło w niebyt - oddanych m.in. na Zjednoczoną Lewicę, KORWiN-a i Partię Razem.
W latach 90. nieco ponad trzyprocentowe poparcie Polskiej Partii Przyjaciół Piwa przy ordynacji naprawdę proporcjonalnej dało 16 miejsc w Sejmie. Teraz to by było niemożliwe, a zaledwie 11 mandatów dostaje Konfederacja z 6,8-procentowym poparciem.
Nie jest wreszcie ani proporcjonalne, ani równe, jeśli mniejszość narodowa dostaje mandat przy 32 tys. głosów, a Bezpartyjni Samorządowcy z 145 tys. głosów w kraju nie mają ani jednego miejsca w Sejmie. Mniejszość Bezpartyjnych Samorządowców jest w ten sposób dyskryminowana (mimo zakazu dyskryminacji z jakiejkolwiek przyczyny w konstytucji), a mniejszość narodowa Niemców faworyzowana. Brak tu równości.
Konstytucjonalista tłumaczy, że proporcja nie musi de facto oznaczać rozkładu głosów między partiami, a tylko to, że będą miały więcej mandatów, jeśli dostaną więcej głosów. Dlaczego jednak PiS dostał teraz tyle samo mandatów co w 2015 roku, choć dostał 2,4 mln więcej głosów?
Możliwe, że "równość" i "proporcjonalność" są złe lub nieskuteczne - bałagan parlamentarny na początku lat 90. by na to wskazywał. Może więc czas najwyższy je z konstytucji wyrzucić? A jeśli są dobre, to… po prostu stosować.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl