- Ci ludzie mieli bardzo swobodne podejście do obowiązujących przepisów. Celem było zdobycie mandatu - powiedział o niektórych politykach PiS Stanisław Kostrzewski w rozmowie z reporterem "Czarno na białym".
Jak mówi były skarbnik PiS, pieniądze na kampanię kandydaci nie zawsze próbowali zdobywać w uczciwy i zgodny z prawem sposób.
- Zobowiązanie finansowe komitetu politycznego partii powstaje po podpisaniu go przez pełnomocnika finansowego partii. Większość kandydatów na posłów, wykorzystując swoje znajomości, np. w GDDKiA, bez mojego zlecenia np. wywieszała swoje plakaty i banery na obiektach, które do Generalnej Dyrekcji należały.
- Za moich czasów nie było możliwości, żeby finansowały je jakiekolwiek instytucje państwowe. Dawałem wtedy dwie możliwości: albo składam zawiadomienie do prokuratury, albo kandydat kontaktuje mnie z instytucją i płacę za materiały wyborcze - mówił były skarbnik PiS.
"Dwór" Kaczyńskiego
- W pewnym momencie zorientowałem się, że prezes PiS otacza się ludźmi, którzy mają szemrane interesy. I ten "dwór" się rozrastał - powiedział Kostrzewski.
Opisuje sytuację, w której jeden z polityków przedstawił mu firmę, która miała zrobić telewizyjną część kampanii wyborczej. Za połowę ceny.
- Postawił jednak warunek, że muszę mu dać zaliczkę, bo musi kupić kamery, wynająć lokal etc. - mówi Kostrzewski. - Ja nie będę mu firmy zakładał, to wszystko musi być gotowe. Kandydat, który przyprowadził tego specjalistę natychmiast poszedł na dół do prezesa i powiedział, że była możliwość zrobienia kampanii nie za przykładowo 10, a za 5 mln złotych, tylko ja się nie zgodziłem.
Pod kontrolą prezesa
Jak zdradza były skarbnik PiS, prezes często pytał o wynagrodzenia osób zatrudnianych przez partię, np. kierowców czy ochrony, na którą wydawano "duże kwoty".
- Jemu jednak wcale nie chodziło o konkretną osobę. Po prostu chciał znać cały system, wiedzieć jak działa - mówi Kostrzewski.
Prowadzący wywiad reporter zwrócił uwagę na fakt, że prezes PiS nadal korzysta z kosztownej, prywatnej ochrony. Pomimo tego, że jako wicepremierowi przysługuje mu ochrona państwowa.
- To jest ok. 120 tys. złotych miesięcznie. Gdybym ja tam teraz pracował, to żal by mi było tych pieniędzy. Wolałbym je wydać na kampanię wyborczą albo na cokolwiek innego - komentuje Kostrzewski.
"Ludzie Morawieckiego"
Dziennikarze "Czarno na białym" i portalu tvn24.pl mieli dotrzeć do kopii potwierdzeń przelewów na fundusz wyborczy PiS. Z tych materiałów ma wynikać, że osoby zatrudnione w spółkach Skarbu Państwa wpłacały duże kwoty na kampanie Mateusza Morawieckiego i innych polityków związanych z rządem Prawa i Sprawiedliwości. Według ustaleń kwota wsparcia kampanii to około 250 tys. zł.
- Ostatnimi czasy stało się to regułą. Przez 15 lat nie było możliwości, żeby wpłaty zależne było od stanowisk, zajmowanych w spółkach. Gdybym coś takiego zobaczył, to odrzuciłbym te wpłaty i natychmiast powiadomił prezesa - powiedział Stanisław Kostrzewski.
- Jest związek zwrotny pomiędzy tym, że osoby, które dostały stanowiska, wpłacały takie wysokie kwoty. Ale można również domniemywać, że "jak wpłacisz, to dostaniesz" - dodał.