Prawie 1 mln zł wynagrodzenia zapłacili podatnicy członkom Komisji Kodyfikacyjnej za 18 miesięcy pracy. To dużo za coś, co nie jest (wbrew zapowiedziom) projektem kodeksu, a jedynie "projektem eksperckim, dobrym punktem wyjścia do dalszych prac". Tak o dokumencie mówią sami jej członkowie.
4 tys. zł miesięcznie otrzymał każdy członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy. O 500 zł więcej wpływało na konto zastępców przewodniczącego oraz przewodniczących zespołów - dowiedziało się money.pl po tym, jak złożyliśmy w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wniosek o udostępnienie informacji publicznej.
Wypłatą ryczałtową nie został objęty Marcin Zieleniecki, wiceminister w MRPiPS, będący przewodniczącym komisji, czytamy w skierowanej do nas wiadomości.
W skład Komisji wchodziło dwóch wiceprzewodniczących, dwóch przewodniczących Zespołów oraz i dziewięciu "członków zwykłych". Oznacza to, że miesięczna praca Komisji kosztowała podatników 54 tys. zł.
Komisja pracowała przez 18 miesięcy, co daje 972 tys. zł z tytułu wynagrodzenia dla jej członków.
Prawie milion złotych za przygotowanie dobrego, nowoczesnego i spójnego prawa, dzięki któremu zasady świadczenia pracy będą korzystniejsze i dla pracowników, i dla pracodawców, a polska gospodarka stanie się bardziej konkurencyjna, to nie jest wygórowana cena – wszak za jakość się płaci. Ale milion za przygotowanie niewiążącej ekspertyzy, jakiegoś zestawu propozycji, które staną się jednie punktem wyjścia do dalszych prac to już trudny do uzasadnienia wydatek.
Wiceminister Zieleniecki w rozmowie z PAP powiedział, że "to, co przyjmiemy 14 marca, to jest materiał ekspercki, dorobek merytoryczny, intelektualny Komisji Kodyfikacyjnej. Nie jest to jeszcze projekt w sensie legislacyjnym".
To przedziwne stwierdzenie, gdy wziąć pod uwagę, że akt prawny, który powołał Komisję i ustanowił prawne podstawy jej działania, wprost stwierdza, że zadaniem Komisji jest wypracowanie projektu ustaw. Nie zestawu wskazówek, nie Białej Księgi czy mniej lub luźniejszych przemyśleń. Do tego aktu wprost skierowało nas samo ministerstwo w odpowiedzi na pismo money.pl.
W paragrafie 8 Rozporządzenia w Sprawie Komisji Kodyfikacyjnej czytamy, że:
"Do zadań Komisji należy opracowanie:
1) projektu ustawy – Kodeks pracy wraz z uzasadnieniem;
2) projektu ustawy – Kodeks zbiorowego prawa pracy wraz z uzasadnieniem".
Pierwsza strona dokumentu, do którego dotarły media, też wskazuje, że jest to projekt ustawy, nie zaś analiza czy "raport wstępny".
Członkowie Komisji nie zdradzają, ile czasu zajęły im spotkania w gronie eksperckim. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w pierwszej fazie odbywały się one nawet raz w tygodniu, później - raz na dwa tygodnie.
Projekt to czy tylko rozważania?
Z jakiegoś powodu sam przewodniczący Komisji przestał traktować opracowywany przez gremium eksperckie dokument jako projekt ustawy i obniżył jego znaczenie. W samej Komisji nie ma zgody co do tego, czym ów dokument finalny tak naprawdę jest.
Zapytana przez nas prof. Monika Gładoch, wiceprzewodnicząca Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy, nie ma wątpliwości, że Komisja od początku do końca przygotowywała projekt ustawy.
- To nie jest żaden zarys, lecz gotowy projekt. Zgodnie z rozporządzeniem do zadań Komisji należy opracowanie projektu ustawy - Kodeks pracy wraz z uzasadnieniem i projektu ustawy - Kodeks zbiorowego prawa pracy wraz z uzasadnieniem. Nie wolno się wycofywać z tego, co zostało zapisane i to jest kwestia odpowiedzialności – powiedziała.
Cała rozmowa znajduje się tu: "Projekt Kodeksu pracy to partyzancka rewolucja". Prof. Monika Gładoch krytycznie o nowym prawie pracy
Zdania tego nie podziela Jacek Męcina, który w Komisji reprezentował Konfederację Lewiatan. Dla niego dokument to projekt ekspercki, dobry punkt wyjścia do dalszych prac.
- Projekt indywidualnego prawa pracy to dobry punkt wyjścia do dalszych prac. Potrzeba co najmniej pół roku solidnej pracy, by stał się projektem legislacyjnym – powiedział.
Konieczność dopracowania poszczególnych postanowień to pierwszy krok. Drugim jest wniesienie go pod obrady przez rząd, tak by mógł być procedowany w normalnym trybie.
Druga Komisja w ciągu 18 lat
Już pisaliśmy w money.pl, że wejście projektu w życie wcale nie jest oczywiste. Skoro dokument jest tylko ciekawym punktem wyjścia do dalszych prac, to finalny Kodeks może się od niego różnić w każdym niemal punkcie. Ale możliwy jest też inny scenariusz: że przez kilkanaście kolejnych lat nadal będziemy korzystać z Kodeksu z 1974 r.
I nie jest to wizja zupełnie nierealna, bo już w 2002 r. zaczęła działać Komisja Kodyfikacyjna, która za cel postawiła sobie wprowadzenie prawa pracy w XXI wiek. Komisja działała do 2006 r. (czyli dwa razy dłużej niż ta najnowsza), a w jej skład weszły prawdziwe tuzy prawa pracy z prof. Michałem Seweryńskim na czele.
Przygotowała dwa projekty, które zostały nawet zamieszczone na stronie internetowej Ministerstwa (podczas gdy dokument końcowy Komisji pod przewodnictwem M. Zielenieckiego nie został udostępniony opinii publicznej, a po sieci krążą pliki, do których dziennikarze dotarli swoimi nieformalnymi ścieżkami). Projekt z 2006 r. nie przeszedł jednak do fazy dalszych dyskusji, gdzieś przepadł – pomimo tego, że ekspertom się spodobał i wyznaczał ciekawy kierunek dla ewentualnych dalszych prac.
Zadałam kilku prawnikom pytanie o to, jak widzą przyszłość najnowszego projektu. Wszyscy oni przywoływali ów nieszczęsny, bo niepodjęty nawet, projekt z 2006 r. i mówili, że zdarza się, że Komisja opracowuje projekt, który ostatecznie szybko upada i w najlepszym razie jest zbiorem rekomendacji na przyszłość.
Czemu mają służyć Komisje?
Oczywiście, lepiej, by złe prawo nigdy nie wchodziło w życie, a wątpliwe pomysły (których w nowym projekcie nie brakuje, żeby tylko wspomnieć eliminację świadczenia pracy w oparciu o umowy cywilnoprawne) nie były zbyt głęboko dyskutowane, tylko jak najszybciej wyrzucane do kosza.
Tyle tylko, że źle się stanie, jeśli narodzi się w Polsce tradycja powoływania Komisji Kodyfikacyjnych, które stają się klubami wymiany myśli, bo efekt ich prac dość szybko ląduje w szufladzie w tym czy innym ministerstwie, a stare prawo jak obowiązywało, tak jest w mocy nadal (regularnie tylko nowelizowane, co powoduje, że z czasem ustawy stają się nieczytelne, a różne przepisy są wzajemnie sprzeczne).
Niezrozumiałe jest (i opinię tę podzielają nie tylko prawnicy, ale nawet członkowie Komisji), że premier Beata Szydło uznała, że da się stworzyć dobry, solidny projekt w zaledwie półtora roku ("Kadencja Komisji trwa nie dłużej niż 18 miesięcy od dnia powołania członków Komisji przez Prezesa Rady Ministrów") – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że poprzednia Komisja potrzebowała niemal czterech lat. Nic dziwnego, że napisany w tak krótkim czasie projekt (liczący, bagatela, 544 artykuły!) nadaje się co najwyżej do skierowania go do bardzo solidnych poprawek.
Lista zastrzeżeń jest długa
Docierające do opinii publicznej informacje o pomysłach Komisji Kodyfikacyjnej budziły wiele kontrowersji. Najwięcej pytań sprowokował pomysł, by wykonywanie pracy było możliwe wyłącznie na podstawie umowy o pracę. W pierwotnym projekcie Komisja chciała wyeliminowania umów cywilnoprawnych, ale po tym, jak pomysł spotkał się z dużą krytyką, złagodzono jego brzmienie.
Ostatecznie w dokumencie znalazł się zapis mówiący o tym, że będzie można wykonywać obowiązki w oparciu o umowę zlecenia lub umowę o dzieło – nie więcej jednak niż w wymiarze 32 godzin miesięcznie.
Money.pl stworzyło listę "7 grzechów głównych" projektu. Obok propozycji przymuszenia wszystkich do pracy na etacie, znalazły się na niej konieczność odpracowywania czasu poświęconego na sprawy niezawodowe (np. telefon do domu czy zbyt długie jedzenie obiadu) i wprowadzenie takich zasad przyznawania urlopu na żądanie, że w gruncie rzeczy nie jest on już udzielany na żądanie.
W tym artykule można zapoznać się z pełną listą "grzechów".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl