Poznanie tajemnicy finansów imperium ojca Rydzyka nie jest łatwe. Najprawdopodobniej sytuacji finansowej grupy medialnej nie zna nawet ojciec dyrektor... Z prostej przyczyny: coś takiego jak księgowość nie jest prowadzone (a nawet nie jest wymagane przez polskie prawo), stąd wszystko musi się opierać na szacunkach, często również domysłach.
Trudno jednak nie docenić menedżerskich zdolności Tadeusza Rydzyka, który niczym Rupert Murdoch, albo Silvio Berlusconi z uporem tworzy imperium medialne.
Wzorce z zachodu
Z mediami Rydzyk zetknął się w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Współpracował min. z „Radiem Wolna Europa", gdzie odpowiadał za niedzielne transmisje mszy świętych do Polski. Kiedy przebywał w Niemczech, zetknął się z niemieckim Radiem Maryja (dziś katolickie Radio Toreb) w miejscowości Balderschwang, które przypominało organizacyjnie i ideologicznie polską rozgłośnię Redemptorystów. Oprócz misji religijnej na antenie angażowano się w politykę, co spotkało się zresztą z ostrą reakcją tamtejszej hierarchii kościelnej. W Niemczech doprowadziło to do zamknięcia tamtejszego Radia Maryja.
Na początku lat 90-tych Tadeusz Rydzyk pojawił się w Polsce. Dla swoich planów pozyskał ojca Leszka Gajdę, który był w tym czasie prowincjałem oo. Redemptorystów w Polsce. Wspólnie stworzyli radio, które w 1991 r. otrzymało pierwsze pozwolenie na uruchomienie stacji nadawczych w Toruniu i Bydgoszczy. Formalnie koncesję otrzymał zakon Redemptorystów w Warszawie, który siedzibę ma przy ulicy Pieszej 1. „Radio Maryja" to jedynie jednostka organizacyjna, wewnątrz zakonu. W akcie założenia rozgłośni można przeczytać jedynie, że „jednostka wyodrębniona z zakonu Redemptorystów jest odrębnym podmiotem podatkowym". Pod aktem widnieje podpis ojca prowincjała.
Od zarządu Redemptorystów nie sposób uzyskać informacje na temat finansów, czy skali działalności radia. Sekretariat informacji nie udziela, mimo że jego pracownicy rozmawiają grzecznie. Szybko żegnają się serdecznie - „to chyba jakaś prowokacja, szczęść Boże..." Po szczegóły zwykle odsyłają „do źródła", czyli do Torunia. Tam ton rozmowy jest także serdeczny, a jej efekty równie owocne.2 mln zł miesięcznie
W 1994 r. Radio Maryja dysponowało już koncesją ogólnopolską i siecią placówek w całym kraju. Od samego początku radio utrzymywało się z dobrowolnych wpłat słuchaczy. Część pieniędzy wpłacają oni na konta podawane na antenie. Drugim, kto wie czy nie najważniejszym, kanałem zasilania tej instytucji są zbiórki organizowane przez biura Radia Maryja. Jakimi pieniędzmi obraca więc rozgłośnia? Jedyne dostępne dokumenty, to sprawozdanie finansowe Radia Maryja za 2001 rok, które zostało przekazane Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Choć w tym przypadku „sprawozdanie" to określenie na wyrost. Sprawy finansowe nie zajmują w nim nawet całej kartki A4. Wynika z niego, że po stronie przychodów radio miało nieco ponad 16 mln zł. Taką samą kwotę w ciągu roku wydało. W 2003 r. (konkretnie 12 października) ojciec Tadeusz Rydzyk na antenie radia apelował o wpłaty, gdyż miesięcznie na funkcjonowanie radia brakuje 600 tys. złotych. Wtedy też jedyny raz w historii przyznał, że koszty stacji to około 2 mln zł miesięcznie.
Radiowy sprzęt bez cła
Co jakiś czas do opinii publicznej trafiają informacje związane z finansami radia. Tak było w lecie 1995 r., gdy niejaka Stefania B. z Bydgoszczy, wolontariuszka Radia Maryja zgłosiła na policję kradzież 217 tys. niemieckich marek. Pieniądze miały należeć do Tadeusza Rydzyka, czyli Radia Maryja. Śledztwo policyjne wykazało, że włamanie do mieszkania Stefanii B. zostało upozorowane, zaś winny kradzieży, również wolontariusz Radia Maryja, dostał się tam za pomocą podrobionych kluczy.
W Bydgoszczy toczyły się dwa śledztwa zainspirowane tymi wydarzeniami. Oba, dotyczące nielegalnego wywozu pieniędzy za granicę bez zezwolenia dewizowego, badające niepłacenie przez Radio Maryja opłat celnych i posługiwanie się fałszywymi aktami darowizny, zostały umorzone w 2002 r. W uzasadnieniu prokuratura napisała, że robi to: „wobec braku ustawowych znamion czynu zabronionego" i „wobec przedawnienia ścigania".
Przy okazji zeznań, które składała Stefania B. wyszło jednak na jaw, że pieniądze były przewożone za granicę w... reklamówkach, zaś w Niemczech osoby współpracujące z Rydzykiem kupowały sprzęt dla rozgłośni. Problem opłat celnych rozwiązywano w ten sposób, że do Polski trafiał on jako darowizna na cele kultu religijnego. Szeroko ten wątek relacjonowało wrocławskie „Słowo Polskie" w 2002 r. Ten sam zabieg powtórzył ojciec dyrektor rok później. Tym razem „przedmiotami kultu" okazały się dwa mercedesy. Prokuratura śledztwo umorzyła, choć udało się potwierdzić, że akty darowizny sfałszowano.
GPW dla zuchwałych
W bardzo krótkim czasie radio i sam ojciec dyrektor, oprócz siły medialnej zyskali również niewątpliwą siłę finansową. W 1997 r. radio przeprowadziło zbiórkę pieniędzy pod hasłami ratowania Stoczni Gdańskiej. Oprócz apeli o wpłaty na antenie proszono o przesyłanie świadectw udziałowych. Papiery, za które trzeba było zapłacić 15 zł, można było sprzedać „od ręki", nawet za kilkaset zł. Ile tych świadectw do radia trafiło - nie wiadomo. Wiadomo jednak, że z pierwotnego celu zbiórki szybko się wycofano. Dziennikarze i publicyści niemal od samego początku zadawali pytanie: „co się stało z tymi pieniędzmi?" 8 kwietnia 2006 r. Gazeta Wyborcza opublikowała artykuł „Przyboczny Rydzyka stracił na giełdzie miliony", zmusiło to ojców redemptorystów do wydania oświadczenia w tej sprawie. Ostatnie publikacje GW są jednak niemal przedrukami materiałów, które 4 lata temu opublikował tygodnik „NIE". Z obu wynika, że ojciec Jan Król kupował na giełdzie akcje spółki Espebepe. Jan Król jest bliskim współpracownikiem ojca
Rydzyka i występuje na antenie radia. Skąd miał pieniądze na zakup akcji, skoro reguła zakonna zabrania posiadania pieniędzy?
Coś nie wyszło
Rynek kapitałowy ma swoje wymogi informacyjne, w związku z czym wiadomo, że Jan Król ostatecznie wszedł w posiadanie pakietu akcji spółki, dającego 24,43 proc. w kapitale akcyjnym Espebepe. Kiedy rozpoczynał inwestycje, kurs nie przekraczał 2 zł. Zlecenia kupna wywindowały kurs na poziom 9 zł za jeden walor. Jeśli przyjąć, że średnio płacono po 5 zł za akcję, to by stać się posiadaczem 1,5 mln walorów (tyle mieli wspólnie o. Jan Król i Aleksander R, jego pełnomocnik), trzeba było wydać minimum 7,5 mln zł. Według informacji prasowych redemptorysta i jego wspólnik Aleksander R. (miał ostatecznie ponad 10 proc. akcji spółki), wspomagali się jeszcze - oprócz pieniędzy ze świadectw - kredytem bankowym na kwotę 4 mln zł (później zamienionym na weksle).Radio Maryja, jak i ojcowie Redemptoryści są w świetle prawa osobami kościelnymi, co skutkuje tym, że nie muszą płacić podatków (VAT, CIT). Jest jednak jedno ale: podmioty kościelne nie prowadzą działalności gospodarczej -jedynie statutową. Obrót wierzytelnościami
nie jest jednak działalnością statutową kościoła. W takim przypadku należy prowadzić księgowość. Transakcję obsługiwała więc prywatna firma Polkombi.
Spekulacje prasowe (w oparciu o wspomnienia naocznych świadków) mówią jednak o tym, że do Radia Maryja trafiło minimum 600 tys. świadectw. Licząc tylko ich wartość po cenie nominalnej daje to kwotę rzędu 9 mln zł, a przecież oprócz świadectw do Radia Maryja wpływały również pieniądze poprzez system bankowy. Z całą pewnością więc, straty poniesione na inwestycji w akcje Espebepe nie zamykają dyskusji, co stało się z pieniędzmi zbieranymi w ramach ratowania Stoczni Gdańskiej.
Wracając jednak do inwestycji w Espebepe, to trzeba uczciwe przyznać, że nie była ona całkowicie pozbawiona sensu. Do spółki należały atrakcyjne grunty (warte grubo ponad 30 mln zł), które najprawdopodobniej chcieli przejąć Redemptoryści. Spółkę postawiono jednak w stan upadłości, zaś ojciec Jan Król został z bezwartościowym pakietem akcji i niespłaconym kredytem. O kredyt nie musiał się jednak martwić, spłacił go zakon Redemptorystów, zaś przelew został zrealizowany bezpośrednio z jednego z kont Radia Maryja.