Na konferencji prasowej w centrum zarządzania szef ekipy ratowników Toni Rieper powiedział, że akcja ratownicza nie zostanie na razie wznowiona: "Tam jest skrajnie niebezpiecznie. Nic, tylko ostra grań, w szalejącej burzy śnieżnej. Nic nie widać na wyciągnięcie ręki. To już nie wiatr, lecz orkan, którego siła przekracza 140 kilometrów na godzinę".
Poprawy pogody oczekuje się dopiero jutro (we wtorek) rano.
Ratownicy nie chcieli wypowiadać się na temat szans zagnionych Polaków. Stwierdzili, że zależy to od jakości sprzętu i kondycji psychicznej alpinistów.
Dramat na lodowcu określa się jako ogromną tragedię rodzinną. Zginął 52-letni ojciec, a 100 metrów pod szczytem walczy o życie jego 25-letni syn z 23-letnim przyjacielem. Drugi syn zmarłego alpinisty przeżył.
Ratownicy, którzy próbują odtworzyć przebieg tragedii, przypuszczają, że 52-letni mężczyzna, chcąc ratować młodych alpinistów, usiłował zejść na dół i sprowadzić pomoc.