Konsternację zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w krajach europejskich wzbudziła niedawna wypowiedź byłego amerykańskiego dyplomaty, który stwierdził, że Hosni Mubarak musi pozostać na stanowisku, aby przeprowadzić niezbędne reformy.
W czasie krótkiego wystąpienia dla uczestników konferencji bezpieczeństwa w Monachium Frank Wisner mówił, że prezydent Mubarak musi pozostać na razie u władzy. Wisner jest byłym amerykańskim ambasadorem w Kairze, a tydzień temu został wysłany przez Baracka Obamę do Egiptu na rozmowę z Mubarakiem. "Prezydent musi pozostać przy władzy, by pokierować tymi przemianami. Uważam, że wieloletnie przywództwo prezydenta Mubaraka jest tutaj bardzo istotne i jest teraz dla niego okazją do stworzenia spadku po sobie" - mówił Wisner.
Słowa amerykańskiego dyplomaty stały w sprzeczności z oświadczeniami Baracka Obamy, który zaledwie kilka godzin wcześniej sugerował odejście Mubaraka. "Proces zmian musi zacząć się już teraz i musi uzwględniać uniwersalne prawa Egipcjan oraz wolne i uczciwe wybory" - mówił Obama.
Eksperci uważają, że konflikt w Egipcie jest dla Stanów Zjednoczonych nie lada problemem. USA z jednej strony muszą popierać demokratyczne dążenia ulicy, z drugiej strony - wiedzą, że reformy przeprowadzane przez Mubaraka gwarantują, że Egipt nie wpadnie w ręce islamistów. "Frank Wisner powiedział to, co myśli większość ekipy w Waszyngtonie - to musi być nasz człowiek w Egipcie, bo Egipt nie może pójść w kierunku niekontrolowanego rozwoju sytuacji" - uważa Mariusz Borkowski z Polskiego Radia.
Egipt był do niedawna dla Stanów Zjednoczonych jednym z najważniejszych sojuszników na Bliskim Wschodzie. To właśnie Egipt wielokrotnie uczestniczył jako mediator w bliskowschodnich rozmowach pokojowych. Egipska armia przez wiele lat była w ogromnym stopniu dofinansowywana przez USA, które oprócz pieniędzy dawały jej także nowoczesny sprzęt.