Eksperci nie są pewni, kto jest autorem ataku, ale przyznają, że dużą rolę w tej sprawie mogły odegrać Iran i Syria. Atak z terenu Libanu może bowiem oznaczać dla Izraela otwarcie drugiego po Gazie frontu.
Według Krzysztofa Liedla z Collegium Civitas, zarówno Iranowi, Syrii jak i bojownikom Hezbollahu zależy na podtrzymywaniu napięć w regionie. Sam moment ataku również nie jest przypadkowy. "Społeczność międzynarodowa znajduje sposób na zawieszenie broni, próbuje prowadzić rozmowy i w tym momencie następuje atak. Widać, że Iranowi i Syrii zależy na destabilizacji tego regionu" - dodaje ekspert od spraw terroryzmu.
Od niemal dwóch tygodni na Bliskim Wschodzie trwa nowa odsłona konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami z Hamasu. Po izraelskich nalotach na Strefę Gazy, niespełna tydzień temu armia wkroczyła do Gazy drogą lądową. Tel Awiw argumentuje, że niszczy w ten sposób infrastrukturę Hamasu.
Krzysztof Liedel z Collegium Civitas ocenia, że pod względem militarnym Izrael odnosi w tej operacji sukces. "Armia jest sprawna, nie musi decydować się na bezpośrednie ataki w palestyńskich miastach, ale może wyczekać. Jest to precyzyjnie realizowany plan" - dodaje.
Od początku izraelskich nalotów na Gazę zginęło ponad 700 osób, a około trzech tysięcy zostało rannych.