"Tylko mnie jednemu wolno swobodnie wyrażać swój sprzeciw" - wołał Brian Haw przez megafon ze swego "obozowiska pokoju" na skwerze przed Parlamentem, kiedy 6 lat temu Izba Gmin uchwaliła zakaz demonstracji w promieniu mili od gmachu. Jego protest został zalegalizowany, gdyż poprzedzał uchwalenie ustawy.
Ale i przedtem i potem Brian Haw miał stale kłopoty z władzami. W marcu przegrał batalię sądową z burmistrzem Borisem Johnsonem, który usunął go z trawnika, należącego do Wielkiego Londynu, na sąsiedni chodnik - własność rady dzielnicowej Westminsteru, która również natychmiast wszczęła postępowanie o eksmisję jego "obozowiska pokoju".
Od zeszłego roku Brian Haw leczył się w Niemczech na raka, ale w przerwach kuracji wracał na plac przed Parlamentem. Na wieść o jego śmierci w niemieckim szpitalu, kilku posłów labourzystowskich złożyło hołd wytrwałości i zasadom wyznawanym przez Briana Haw, który, jak powiedział jeden z nich, swoją stałą obecnością przed oknami parlamentu "przypominal posłom o konsekwencjach ich decyzji".