Historyk Adam Dziuba podkreśla, że w pacyfikacji "Wujka" brali udział ci sami milicjanci, którzy dzień wcześniej strzelali do górników z kopalni "Manifest Lipcowy". Zdaniem doktora Dziuby, funkcjonariusze mogli czuć się bezkarni.
Zdaniem doktora Jana Żaryna, użycie siły w "Wujku" nie było przypadkiem. Na użycie ostrej broni zezwalały przepisy stanu wojennego.
Z drugiej strony górnicy nie byli całkowicie bezbronni - mówi Adam Dziuba. Mieli trzonki od kilofów i długie pręty. Górnicy starali się, żeby ich broń była dłuższa od milicyjnych pałek. Przy kilkunastostopniowych mrozach pleksiglas, z którego zrobione były tarcze i osłony milicyjnych hełmów, pękał przy silnym uderzeniu. Górnicy rzucali w milicję metalowymi śrubami i oddziały ZOMO wycofywały się. W tej sytuacji milicjanci zaczęli strzelać.
Doktor Żaryn przypuszcza, że ważnym czynnikiem który zadecydował o użyciu broni był w tym przypadku strach. Historyk podkreśla jednak, że milicjanci mieli zgodę na użycie broni. Dowódcy lokalnych sił porządkowych w zależności od rozpoznania zagrożenia mogli dysponować każdym rodzajem broni - od pałki po czołgu.
Sprawa pacyfikacji kopalni "Wujek" toczy się przed sądem od 14 lat, jednak sąd wciąż nie wskazał jednoznacznie winnych zabójstwa górników.