Trzej bracia W. w pierwszym procesie - za pobicie ze skutkiem śmiertelnym dostali wyroki w zawieszeniu, w drugim - sąd uznał, że było to zabójstwo i skazał ich na 4 lata więzienia. Oskarżeni pobili sąsiada, który pijany biegał po Włodowie i im groził. Twierdzą, że gdy go zostawili nadal żył. Później w tamto miejsce poszło jeszcze dwóch mężczyzn - mówią, że pobity już nie żył a oni "w złości" jeszcze pobili jego ciało.
Teraz córka jednego z nich mówi, że kiedy ojciec wrócił zasugerował, że to on zabił sąsiada. Miał powiedzieć: "Pyk, pyk, pyk, zięciu, wszystko załatwione". Nie rozmawiali jednak o tym, co dokładnie się tam wydarzyło. Później kilka razy wrócili do tego tematu. Zięć pytał: "co teściu, pójdę za ciebie siedzieć?" Wtedy ten miał odpowiedzieć, że jeśli zapadnie wyrok skazujący na więzienie, to on do wszystkiego się przyzna.
Na pytanie dlaczego świadek dopiero teraz o tym wszystkim mówi - odpowiedziała, że to była trudna decyzja. Dodała, że liczyli na karę więzienia w zawieszeniu, wtedy do więzienia nie poszedłby ani jej ojciec, ani mąż.
Zdaniem prokuratury te zeznania nie są wiarygodne. Jak mówiła prokurator Anna Malczyk w tamtym miejscu było wtedy dużo osób i nikt nie potwierdził takiej wersji. Prokuratura chce utrzymania poprzedniego wyroku.
Sąd ma wydać postanowienie w piątek.