Chodzi o klauzulę stanowiącą, że zagraniczne koncerny, które są jednocześnie producentami i dystrybutorami energii, nie będą mogły inwestować w europejskie sieci przesyłowe. To ma utrudnić przejmowanie na przykład unijnych gazociągów przez Gazprom, bo rosyjska firma tego warunku nie spełnia.
Z tego też powodu taki zapis nazywany jest w Brukseli "klauzulą" Gazpromu. Jednak tak śmiałe propozycje zostały oprotestowane przez kilka państw, w tym Niemcy, które prowadzą własne interesy energetyczne z Rosją i obawiały się jej reakcji. Poza tym, przeciwnicy "klauzuli Gazpromu" argumentowali, że podważa ona dotychczasowe umowy dwustronne i wejście jej w życie mogłoby spowodować lawinę odszkodowań. Jeszcze kilka miesięcy wydawało się, że ta zasada zostanie wykreślona, bo głos przeciwników dominował, a Polska była osamotniona. Jednak po spotkaniu w Luksemburgu okazało się, że Warszawie przybyło zwolenników. I choć negocjacje w sprawie reformy unijnego rynku energetycznego jeszcze się nie zakończyły, to wciąż jest nadzieja na utrzymanie klauzuli w wersji popieranej przez Polskę.