Sąd argumentował, że kwota ta w pierwszej instancji została wyliczona na podstawie dostępnego materiału dowodowego w sposób zawyżony i z naruszeniem sędziowskiej oceny dowodów. Dlatego poszkodowany Robert Sobkowicz nie krył w sądzie niezadowolenia. Powiedział dziennikarzom, że po wypadku został ograniczony w wykonywaniu swego zawodu - nie może na przykład robić zdjęć na wysokościach, musi pracować krócej. "Każdy fotoreporter pracuje wzrokiem, moja praca jest bardzo utrudniona, a moje zdjęcia nie mogą odbiegać od zdjęć kolegów" - dodał.
Robert Sobkowicz został postrzelony przez policję gdy robił zdjęcia demonstracji związkowców z radomskiego Łucznika w Warszawie. Manifestanci rzucali w stronę policjantów śrubami, płytami chodnikowymi, a nawet znakami drogowymi.Wtedy funkcjonariusze odpowiedzieli ogniem z broni gładkolufowej.
Sąd uznał, że policja działała bezprawnie i ponosi winę za kalectwo fotoreportera. Dlatego obrońca fotoreportera mecenas Krystyna Kosińska uważa, że wyrok ten powinien być przede wszystkim przestrogą dla policji. "Że w tego rodzaju sytuacjach wszelkie środki przymusu używane przez policję muszą być używane niezwykle rozważnie" - wyjaśniła.
Sądy zajmowały się tą sprawą 10 lat. Pełnomocnik Stołecznej Komendy Policji nie chciał sprawy komentować.
IAR