Marek Szymański podkreśla, że od pierwszej chwili wiedział, że ma do czynienia z rybą o nadzwyczajnych gabarytach. Holowaniu suma sprzyjał fakt , że nieopodal znajdowało się niewielkie zakole rzeki z plytką wodą i łachą piachu, do której udało się dociągnąć rybę. Duża w tym zasługa dwunastoletniego Szymona Szymańskiego, który pomagał ojcu manewrując łódką , tak aby sum nie dostał się w gałęzie zatopionej wierzby.
Po półgodzinnej walce sum skapitulował. Został zmierzony, obfotografowany i mógł wrócić w wiślane głębiny. Dla Szymańskiego pożegnanie z wielką rybą było również niezwyklym przeżyciem , stanowiło bowiem ukoronowanie wielu miesięcy "podchodzenia" jej , przebywania kilkuset godzin na łódce w słońcu i deszczu, obcowania z przyrodą.
Marek Szymański przyznaje, że radość ze spotkania z rybą mąciła tylko świadomość strat jakie pogłowiu wiślanych sumów zadają kłusownicy. Słyszał bowiem o przypadkach złowienia przez nich jeszcze większych okazów, którym do wody oczywiście nie dane było powrócić.
Informacyjna Agencja Radiowa