Dziś miało miejsce odczytywanie zeznań kapitana Olgierga C., którego prokuratura wojskowa oskarża o wydanie rozkazu ostrzelania osady. Żołnierz temu zaprzecza. Olgierd C. zeznał, że nie sugerował pozostałym żołnierzom, żeby mówili, iż ostrzał osady był odpowiedzią na wcześniejszy atak talibów.
Kapitan - jak wynika z tego, co odczytał sędzia na sali - nie kazał również zabrać reszcie oskarżonych moździerza na miejsce akcji. Podważył też główną linię obrony, że pociski spadły na wioskę, ponieważ broń była niesprawna.
Słowa Olgierda C. podważają też zeznania pozostałych komandosów, którzy wskazywali na problemy z bronią. Moździeż - ich zdaniem - miał być wadliwy i dlatego pociski spadły na wioskę. Co innego powiedział kapitan Olgierd C. Jego zdaniem nikt nie meldował, że sprzęt nie był sprawny. Dodał, że czasem zdarzały się tak zwane niedoloty, więc zakazał strzałów nad głowami żołnierzy.
W śledztwie C. zeznał również, że w plutonie, z którego pochodzą oskarżeni, panowała "zła atmosfera". Oskarżony przypomniał, że kilku żołnierzy chciało wrócić do kraju już po kilku tygodniach trwania misji, między innymi ze względu na słabe opancerzenie pojazdów.
Kapitan Olgierd C. opowiadał w cytowanych zeznaniach, że komandosi z plutonu chcieli się wyróżniać - nosili na mundurach "trupie główki".
Olgierd C. powiedział w śledztwie, że po wydarzeniach w Nangar Khel wojsko w kontyngencie podzieliło się na pierwszy pluton i resztę zespołu bojowego. "W toalecie pojawiły się napisy - mordercy i zabójcy dzieci" - mówił w śledztwie oskarżony kapitan Olgierd C.