Pięć metrów wynosiła widoczność na lotnisku w Palermo w chwili piątkowego wypadku Airbusa, który tuż po wylądowaniu ze 123 pasażerami na pokładzie zjechał z pasa startowego - podała Ansa, powołując się na służby ratunkowe. Około 30 osób odniosło lekkie obrażenia.
Powodem tak bardzo ograniczonej widoczności był ulewny deszcz. Dodatkowym utrudnieniem był silny wiatr, który nagle zmienił kierunek, i być może właśnie to było bezpośrednią przyczyną kłopotów z lądowaniem. Tanie włoskie linie lotnicze Wind Jet podają złe warunki atmosferyczne jako powód wypadnięcia maszyny z pasa startowego. Dokładne okoliczności wyjaśni dochodzenie.
Wszyscy jednak zwracają uwagę, że w tak fatalnych warunkach pogodowych udało się uniknąć tragedii.
Ale szef włoskiego Urzędu Lotnictwa Cywilnego Vito Riggio wywołał bardzo poważną dyskusję na temat bezpieczeństwa lotniska w Palermo, zwracając uwagę na to, że już przed pięciu laty rozważano możliwość zainstalowania w jego pobliżu anteny sygnalizującej nadejście zjawiska nazywanego wind shear, czyli nagłej zmiany kierunku wiatru. Projekt ten, przypomniał, został zablokowany przez władze miejscowości, gdzie urządzenie to miało zostać zainstalowane. Władze gminy uznały bowiem, że szkodzi ono środowisku.
"Czy bezpieczeństwo może zależeć od humorów burmistrza?" - zapytał Vito Riggio. I dodał: "Na wybrzeżu, zniszczonym przez samowolę budowlaną, burmistrz martwi się planem instalacji anteny".
W związku z piątkowym incydentem lotnisko w Palermo jest zamknięte do niedzieli do godziny 14. Było to konieczne, ponieważ Airbus zjeżdżając z pasa zniszczył fragment anteny ILS (Instrument landing system), która jest niezbędna podczas lądowania przy widoczności poniżej 100 metrów.
Normalne funkcjonowanie lotniska zostanie przywrócone w chwili, gdy system ten znowu zacznie działać - wyjaśnił Urząd Lotnictwa Cywilnego.
Sylwia Wysocka (PAP)
sw/ mc/