Spodziewany wkrótce ostateczny upadek reżimu Muammara Kadafiego w Libii spotyka się z mieszanymi ocenami w USA. Nie ma jednomyślności, czy będzie to zasługą polityki rządu Baracka Obamy i czy dalszy przebieg wypadków w Libii będzie zgodny z interesami USA.
Część komentatorów, jak czołowy ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego Michael O'Hanlon z Brookings Institution, uważa zwycięstwo rebeliantów za potwierdzenie słuszności wielostronnego podejścia Obamy do konfliktu w Libii.
Rząd USA podkreślał, że "nie przewodzi" interwencji zbrojnej NATO w tym kraju, na którą zdecydowano się z inicjatywy Francji i Anglii. Siły USA odgrywały w niej jednak kluczową rolę, dostarczając bombowców do atakowania armii reżimowej i wsparcia logistycznego.
Krytycy administracji uważają, że "przywództwo z drugiej linii" - jak rolę USA w operacji określił na jej początku jeden z przedstawicieli Białego Domu - niepotrzebnie przedłużyło wojnę, zaszkodziło prestiżowi Ameryki i osłabiło NATO.
"Polityka taka nie jest dobra dla zdrowia sojuszu" - powiedział PAP były ambasador amerykański przy NATO, Kurt Volcker.
Administracja Obamy długo wahała się początkowo z interwencją, która bez udziału USA nie była możliwa. Udział Ameryki w misji NATO nie cieszył się poparciem społeczeństwa. W Kongresie nawet większość Republikanów była temu przeciwna. Argumentowano, że militarne zaangażowanie USA nie jest wskazane w okresie trudności gospodarczych, zwłaszcza w sytuacji gdy Libia nie ma tak wielkiego znaczenia strategicznego dla USA, jak np. Egipt.
Prezydent zdecydował się na interwencję zbrojną dopiero pod wpływem sekretarz stanu Hillary Clinton oraz dwóch swoich doradczyń: Samanty Power w Białym Domu i Michelle Flournoy w Pentagonie.
Niezdecydowanie Waszyngtonu wynikało z obaw, że rezultatem rewolty w Libii i obalenia Kadafiego może być dojście do władzy reżimu jeszcze bardziej antyamerykańskiego i antyizraelskiego, zdominowanego w dużej mierze przez fundamentalistów islamskich. Zwracano uwagę, że we wschodniej Libii, wcześnie opanowanej przez powstańców, działa wielu islamistów i stamtąd m.in. Al-Kaida werbuje ich do samobójczych zamachów bombowych w Iraku.
Niepokoje te odżyły obecnie, wraz z agonią reżimu Kadafiego.
"Nie było naszym celem usunięcie Kadafiego, tylko doprowadzenie do demokracji w Libii. Jego upadek jest pozytywnym wydarzeniem, ale teraz niezmiernie ważne jest, kto przejmie tam władzę. Kto zdobędzie kontrolę nad armią. Trzeba dopilnować, aby transformacja w Libii przebiegała właściwie" - powiedział analityk wojskowy telewizji CNN, generał James ("Spider") Marks.
"Za kilka tygodni będziemy obserwowali wzrost napięcia między bardziej świeckimi i bardziej islamistycznymi członkami Narodowej Rady Libijskiej" - przewiduje ekspert ds. Bliskiego Wschodu w telewizji Fox News, Walid Phares.
"Nie wiemy jeszcze, co stanie się w Libii po upadku Kadafiego i czy dalsze zmiany w Libii będą miały charakter pokojowy. Może tam nastąpić okres chaosu. Powinniśmy być na to przygotowani i wziąć pod uwagę np. wysłanie do Libii sił pokojowych" - powiedział PAP Michael O'Hanlon.
Bezpośrednim efektem zdobycia Trypolisu przez powstańców była zniżka cen ropy naftowej na światowych rynkach. Wiąże się ją z oczekiwaniami, że po zakończeniu zbrojnego konfliktu może dojść do wznowienia eksportu ropy przez Libię.
Zdaniem ekspertów, nie nastąpi to jednak prędko, gdyż instalacje naftowe uległy uszkodzeniom.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ kar/