Zaskoczenie i zdziwienie z powodu przyznania Pokojowej Nagrody Nobla prezydentowi Barackowi Obamie wydaje się w USA nie mniejsze niż za granicą.
Przewodniczący Krajowego Komitetu Partii Republikańskiej Michael Steele skrytykował decyzję norweskiego komitetu nagrody jako nieuzasadnioną. "Prezydent Obama nie dostanie nagrody od narodu amerykańskiego za rosnącą liczbę miejsc pracy i powiększający się deficyt budżetu" - powiedział.
Wywołało to ostrą replikę Demokratów, którzy oświadczyli, że krytykując nagrodę, Partia Republikańska "postawiła się w jednym szeregu z talibami i Hamasem", którzy także potępili decyzję komitetu.
W pierwszych komentarzach, podobnie jak w innych krajach, przeważa opinia, że prezydenta wyróżniono niejako na kredyt, ponieważ jak na razie wszystkie jego pokojowe inicjatywy nie przyniosły żadnych praktycznych wyników.
"Wall Street Journal" napisał, że "Nobel dla Obamy, w tak wczesnym okresie jego prezydentury, z pewnością podsyci krytycyzm wokół działalności komitetu Nobla".
Konserwatywny dziennik zwraca uwagę na jego liczne pomyłki w przeszłości, jak pominięcie np. Mahatmy Gandhiego, chociaż był on wielokrotnie nominowany i jak mało kto zasługiwał na pokojową nagrodę.
Zaraz na początku swego artykułu gazeta cytuje wypowiedź Lecha Wałęsy, pisząc, że jego zdaniem jak dotąd Obama nie przyczynił się do pokoju na świecie.
Jak powiedział komentator publicznego radia NPR - sympatyzującego z demokratyczną administracją - nie widać praktycznych efektów wezwania Obamy do światowego rozbrojenia nuklearnego, a proces pokojowy na Bliskim Wschodzie tkwi w impasie.
Małe szanse daje się także osiągnięciu w grudniu w Kopenhadze porozumienia w sprawie nowego układu o walce z ociepleniem klimatu - a te właśnie inicjatywy norweski komitet przyznający nagrodę wymienił w uzasadnieniu swej decyzji.
Podkreśla się w dodatku, że laureat pokojowego Nobla nadal prowadzi dwie wojny - w Iraku i w Afganistanie.
Zdaniem radia NPR, zaszczytne wyróżnienie jest "pewnym politycznym plusem" dla Obamy, ale wcale nie znaczy to, że przekona ono do prezydenta jego amerykańskich przeciwników.
Prawica zadaje retoryczne pytanie: "za co" przyznano nagrodę - jak to ujął popularny konserwatywny portal internetowy "Drudgereport.com" - skoro Obama niczego na arenie międzynarodowej jeszcze nie dokonał, poza poprawieniem atmosfery dzięki swojej polityce wyciągniętej ręki.
Przypomina się, że Obama jest dopiero czwartym prezydentem USA, który otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, i trzecim, który dostał ją w czasie urzędowania w Białym Domu.
Poprzedni laureaci to Theodore Roosevelt, którego uhonorowano w ten sposób za mediację w wojnie rosyjsko-japońskiej, i Woodrow Wilson, główny architekt Traktatu Wersalskiego po I wojnie światowej i autor doktryny o samostanowieniu narodów, dzięki której m.in. Polska odzyskała niepodległość. Obaj dostali jednak nagrodę w kilka lat po objęciu urzędu, kiedy mieli już za sobą konkretne sukcesy międzynarodowe. Obamę uhonorowano w 9 miesięcy po jego inauguracji.
Trzeci poprzednio nagrodzony prezydent, Jimmy Carter, otrzymał pokojowego Nobla w ponad 20 lat po odejściu z urzędu, i to głównie za działalność po oddaniu władzy, a nie za czasów swej prezydentury.
Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ mc/