Marek Barański, b. dziennikarz "Nie", który w 1993 r. opublikował sfałszowaną, jak się potem okazało, "lojalkę" Jarosława Kaczyńskiego, zeznał w czwartek na procesie płk. SB i UOP Jana Lesiaka, oskarżonego w sprawie inwigilacji opozycji przez UOP, że działalność fałszujących "lojalkę" zaszkodziła jego dziennikarskiej wiarygodności.
Jarosław Kaczyński po publikacji "Nie" wytoczył Barańskiemu proces i go wygrał. Sąd uznał, że Barański nie dopełnił dziennikarskiej rzetelności publikując sfałszowany dokument. W czwartek w sądzie Barański - obecnie redaktor naczelny "Trybuny" - mówił, że to sformułowanie sądu było dla niego szczególnie przykre, bo redakcja "zrobiła wszystko co mogła", łącznie z zamówieniem ekspertyzy u znanego grafologa.
Jeszcze przed końcem procesu - zeznawał w czwartek Barański - dotarły do niego wiarygodne informacje, że "lojalka" została sfałszowana. Wtedy z własnej inicjatywy na łamach "Nie" o tym napisał, przeprosił J. Kaczyńskiego i stwierdził, że redakcja jest "ofiarą tajnej policji". "Zadałem wtedy pytania, na czyje polecenie i kto sfabrykował +lojalkę+ i czy wiedział o tym Andrzej Milczanowski. Myślę, że te pytania są do dziś aktualne" - mówił.
Przypomniał, że w szafie płk. Lesiaka znaleziono próbki pisma J. Kaczyńskiego oraz wzory podpisów osób, które sygnowały ten rzekomy dokument SB. "Uważam, że to były próbki dla fałszerza. Musiał to robić artysta, bo nasz grafolog stwierdził +prawdopodobieństwo graniczące z pewnością+, że podpis J. Kaczyńskiego jest autentyczny" - dodał Barański, który twierdzi, że "do dziś nie jest wewnętrznie gotowy do rozmowy z Lesiakiem".
"Uważam, że zrobił mi krzywdę. Mężczyźni załatwiają te sprawy inaczej niż przez sąd" - mówił Barański. Jego zdaniem jednak, trudno sobie wyobrazić, by Lesiak mógł działać sam i wykroczyć poza ścisłe zasady, polecając sfabrykowanie zobowiązania J. Kaczyńskiego do współpracy z SB. "To niemożliwe w instytucji takiej jak UOP, zatrudniającej wielu funkcjonariuszy bardzo dobrze zorganizowanej Służby Bezpieczeństwa" - dodał. Przyznał zarazem, że do czasu gdy wyszły na jaw nielegalne, w jego przekonaniu, działania UOP, nie dopuszczał on takiej myśli, że Urząd ingeruje w życie polityczne.
Wcześniej przed sądem zeznawał działacz Porozumienia Centrum i Ruchu dla Rzeczypospolitej Paweł O. (nie zgodził się na ujawnienie swego nazwiska). Mówił, że jako antykomunista, zaangażował się po 1989 r. w działalność polityczną najpierw w PC, a potem w RdR - ugrupowaniu Romualda Szeremietiewa. Z czasem jednak zaczął dostrzegać, że lider tego ugrupowania otacza się ludźmi o agenturalnych powiązaniach. W swoich zeznaniach ze śledztwa mówił w tym kontekście również o obecnych prominentnych politykach PiS i Samoobrony.
Świadek twierdził, że zwracał Szeremietiewowi uwagę, że w jego otoczeniu są agenci i postawił sprawę jasno: albo zostaną usunięci, albo odejdzie on. Szeremietiew miał mu obiecać usunięcie z partii tych ludzi, ale gdy okazało się, że nie dotrzymał słowa, Paweł O. wówczas wystąpił z partii. (PAP)
wkt/ pz/ rod/