Orędzie prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa, w którym ogłosił decyzję rozmieszczenia rakiet taktycznych Iskander w obwodzie kaliningradzkim, jest "niezwykle prowokacyjne" - uważa moskiewski korespondent BBC Rupert Wingfield- Hayes.
"Orędzie Miedwiediewa jest niezwykle prowokacyjne, ale jego wyraźny sens sprowadza się do tego, iż całą winą (za napięcie w stosunkach z Rosją - PAP) obciąża Stany Zjednoczone" - pisze korespondent BBC.
Według Wingfielda-Hayesa w środowym orędziu znalazły się nowe elementy: groźba elektronicznego zagłuszania systemu łączności używanego przez Amerykanów w ramach przeciwrakietowego systemu obronnego, ewentualne wykorzystanie Floty Bałtyckiej do "zneutralizowania" elementów tarczy (gdyby Iskandery okazały się niewystarczające) oraz obwinianie Amerykanów o to, że ich polityka wobec Gruzji była powodem wojny rosyjsko-gruzińskiej w sierpniu.
Moskiewski korespondent dziennika "Daily Telegraph" Adrian Blomfield w artykule zamieszczonym na internetowych stronach dziennika zauważa, że "prezydent-elekt USA spotkał się w Moskwie z lodowatym przyjęciem".
"Ogłoszenie wyników wyborów w USA zbiegło się z decyzją rozmieszczenia na granicy Rosji z krajami NATO pocisków ziemia- ziemia, na których da się zainstalować głowice nuklearne. Jest to pierwszy tego rodzaju przypadek od zakończenia zimnej wojny" - napisał Blomfield.
Przemówienie Miedwiediewa do obu izb parlamentu było z jego strony "celową próbą wstrząśnięcia prezydentem-elektem Barackiem Obamą"; było ono "najbardziej agresywnie antyamerykańskie w jego politycznej karierze" - wskazuje korespondent "Daily Telegraph".
Z kolei Tony Halpin z "Timesa" odnotowuje, że w trakcie 85- minutowego przemówienia Miedwiediew nie tylko nie pogratulował Obamie wyborczego zwycięstwa, ale nawet nie wymienił ani razu jego nazwiska.
Ogłaszając decyzję o rozmieszczeniu Iskanderów, Miedwiediew skorzystał z tego, że powyborcza euforia odwraca uwagę Amerykanów od zagadnień międzynarodowych - sądzi Halpin. (PAP)
asw/ mmp/ mc/