Burmistrz Rzymu Gianni Alemanno, a wraz z nim inni politycy centroprawicy, zaprotestował w czwartek przeciwko decyzji sądu o zwolnieniu z aresztu wszystkich 23 uczestników gwałtownych wtorkowych zamieszek. Odpowiedzą oni przed sądem z wolnej stopy.
Tylko jedna z tych osób została umieszczona w areszcie domowym.
Zatrzymani, wśród nich studenci, licealiści i dwóch nauczycieli akademickich, odzyskali wolność po całodniowym posiedzeniu sądu, przed którym mieli zostać osądzeni w trybie pilnym. Uznano jednak, że nie ma takiej potrzeby i wyznaczono terminy rozpraw na najbliższe tygodnie.
Przed gmachem sądu, dokąd przewieziono zatrzymanych, przez wiele godzin trwała demonstracja ich przyjaciół i rodzin, domagających się natychmiastowego wypuszczenia ich na wolność.
Kiedy tak się stało, burmistrz Wiecznego Miasta Gianni Alemanno oświadczył: "Jestem zmuszony zaprotestować w imieniu Rzymu przeciwko decyzji sądu". "Mam poczucie wielkiej niesprawiedliwości, ponieważ szkody, wyrządzone miastu i powaga zamieszek wymagają stanowczości w osądzeniu osób odpowiedzialnych za te przestępstwa" - stwierdził Alemanno.
Burmistrz wyraził przekonanie, że to "nie przez minimalizowanie takich wydarzeń" należy zwalczać "szerzenie się przemocy politycznej w mieście". Uczestników zajść nazwał "osobnikami niebezpiecznymi dla zbiorowości".
Szkody w centrum włoskiej stolicy oszacowano po wtorkowych zajściach na 20 milionów euro. Do starć doszło, gdy około 2 tysięcy anarchistów, zwolenników ruchów lewackich i zwykłych wandali, znanych ze stadionów, przyłączyło się do uczestników kilku demonstracji, m.in. studentów, zwolenników lewicy i mieszkańców dotkniętego trzęsieniem ziemi miasta L'Aquila.
Najbardziej gwałtowne zamieszek wybuchły, gdy wśród licznych manifestantów rozeszła się wieść o tym, że rząd Silvio Berlusconiego otrzymał poparcie obu izb parlamentu.
Doszło do regularnej ulicznej bitwy z policją. Według pełnego bilansu obrażenia i kontuzje odniosło ponad 100 policjantów, rannych zostało też 40 uczestników zajść.(PAP)
sw/ ro/