Zgodnie z wytycznymi władz oficjalne chińskie media od tygodnia piszą głównie o trwających w Pekinie "wyborach nowego rządu". Świadomi braku faktycznej demokracji chińscy blogerzy dołączyli do spektaklu i prześmiewczo opisują "wyborczą gorączkę".
Obradujące w Pekinie Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych (OZPL) po formalnym głosowaniu zatwierdziło w czwartek objęcie przez Xi Jinpinga funkcji prezydenta kraju. Wiceprezydentem został Li Yuanchao, a przewodniczącym parlamentu - Zhang Dejiang. W piątek i sobotę podobne głosowania wyłonią nowego premiera, wicepremiera i ministrów, a także nowych prezesów centralnego Ludowego Banku Chin, Najwyższego Sądu Ludowego i Najwyższej Prokuratury Ludowej.
Chociaż od dawna wiadomo, kto obejmie poszczególne funkcje, a rola parlamentu w procesie przekazania władzy jest wyłącznie fasadowa, oficjalne media szczegółowo opisują obrady i głosowania, nazywając je "wyborami członków rządu". Są to "wybory niekonkurencyjne" - wyjaśnia agencja Xinhua - co oznacza, że na każde z wysokich stanowisk kandyduje tylko jeden polityk. Z kolei w zakończonych w czwartek wyborach do Stałego Komitetu OZPL stosowano zasady "demokracji wewnątrzpartyjnej" i spośród 174 kandydatów w skład organu wcielono 161.
Niektórzy zdający sobie sprawę z obłudy państwowych mediów chińscy internauci podjęli grę, prześmiewczo kreując atmosferę "wyborczej gorączki", jaka mogłaby wystąpić, gdyby wybory do rządu rzeczywiście były demokratyczne. W środę wieczorem na portalu Weibo (chiński odpowiednik Twittera) pojawiły się ironiczne komentarze mówiące o zaciekłej walce pomiędzy kandydatami, rozkładzie głosów w poszczególnych prowincjach i utrzymującej się do samego końca niepewności, kto zwycięży.
"Nie ma wątpliwości, że Xi wygra w rodzinnej prowincji, ale Południe tradycyjnie przeciwstawia się Północy. Jako centrum handlu Szanghaj ceni pragmatyzm, więc najbardziej doświadczony i zaprawiony w boju kandydat uzyska tam przewagę. Oczywiście na wyniki będziemy musieli poczekać do ostatniej minuty. Jeśli przegrany kandydat nie zaakceptuje ich, będzie mógł apelować do Najwyższego Sądu Ludowego o arbitraż" - zażartował jeden z blogerów.
"Jest godzina 21, Xi i Li idą łeb w łeb, dzieli ich tylko 54250 głosów. Pierwszy, który uzyska przewagę w Syczuanie, najludniejszej prowincji wschodnich Chin, jeszcze przed północą zostanie zwycięzcą" - napisał inny.
"Wyścig jest bardzo napięty. Najnowszy sondaż ukazuje rosnące poparcie dla Xi po jego fantastycznym występie w ostatniej debacie. 62 proc. wyborców przyznaje, że wynik debaty zdecyduje o tym, na kogo zagłosują, a dwie trzecie z nich deklaruje poparcie dla Xi" - dodał kolejny.
W rzeczywistości w czwartkowych "wyborach prezydenckich" przeciwko Xi Jinpingowi zagłosował tylko jeden członek OZPL, a trzech wstrzymało się od głosu. Prawie 3 tys. pozostałych posłów głosowało za jego kandydaturą. Ogłoszenie wyników wywołało kolejną falę prześmiewczych komentarzy.
"Cały czas myślałem, że wygra towarzysz Xi Jinping. A tymczasem okazało się, że niewielką różnicą głosów przegrał on z towarzyszem Xi Jinpingiem. Co za niespodzianka!" - ironizował jeden z internautów.
"A więc wszyscy zgadliście, wygrał Xi Jinping" - podsumował inny.
Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)
anb/ mc/